
Nie wiem, co mnie tak poruszyło. Coś mi się śniło… pamiętam taki niepokój… ale nie pamiętam co. Boli mnie głowa. Jest mi niedobrze. Ciągle. Kaszlę do uczucia, że zaraz zwymiotuję. Mam nową diagnozę. Znów muszę się do czegoś nowego przyzwyczaić. Dostanę pewnie nowe tabletki… najs… A czy dostanę coś, co mi odda równowagę? Zabierze poczucie żalu? Krzywdy? I negujące moje prawo do cierpienia poczucie winy?
.
.
.
.
Jezus był wzruszony, bo wiedział, że zdradzi Go ktoś, kto był dla niego ważny.
Wzruszony.
Wzruszony….
…wzruszony…
WZRUSZONY.
Co mógł czuć? Czy ja mam prawo o to pytać? Jak czuł? Dlaczego wzruszenie, a nie żal? Złość? Smutek? Czym było to WZRUSZENIE?
To ono mnie poruszyło. Poruszyło mnie wzruszenie. Wzruszenie Jezusa. Które było wewnętrznym bólem. PORUSZENIEM. Poruszenie poruszeniem. Moje własne tłumaczenie Ewangelii. Czy ja mam do tego prawo? Czy ja mam prawo interpretować je w oparciu o moje doświadczenia? Gdzie jest początek błędu?
Czy ja czuję TAKIE wzruszenie? Czy ja mam prawo do szukania w Jezusie tego, co ja czuję?
Jestem… nie jestem wzruszona. Nie chcę być wzruszona. Boję się wzruszenia. Boję się tego słowa. Boję się błędu. To nie jest moje słowo. To słowo Boga. Ja jestem dotknięta. Do żywego. Nie tak jak Jezus. Dlatego, że Męka Jezusa była czymś nieporównywalnym z jakimkolwiek ziemskim bólem. Nie tak jak Jezus. Jezus modlił się w Ogrójcu: „Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!”. A ja? Wiecznie niepogodzony buntownik.
Ja jestem dotknięta. Tylko dotknięta. Po prostu. Po prostu? Dotknięta. Dotknięta. Do żywego.
.
.
.
.
.
Źle mi bez klucza.
Nienawidzę Cię, człowieku, za to, że musiałam go wyrzucić.
Nienawidzę Cię za to. I jednocześnie nie umiem Cię nienawidzić.
Czy nienawiść mogłaby być uzdrawiająca?
Nie wierzę, żeby mogła. Po prostu nie wierzę.
Dlaczego świat mi mówi, że to czas na nienawiść?
.
.
.
.
Jezu. Kazałeś mi być Gedeonem. Kazałeś mi iść z siłą, którą mam. Idę. Nie modlę się już o siłę. Bo wiem, że ją mam. Jest taka, jaka jest. A moja słabość, delikatność i wrażliwość jest moją mocą. Szkoda, że tylko czasem. Ale doceniam to, co mam.
Jezu. Proszę. Pokaż mi, gdzie jest moje prawo do słabości. Jak mam dopuścić do siebie to, że to, co mam za sobą, to był ból nie do pojęcia? Dla mnie największy na ziemi? Jak mam się nie porównywać i patrzeć tylko przez swój pryzmat? Jak mam Cię prosić o pomoc i Ci zaufać? Jak mam się do Ciebie upodobnić z moim buntem? Niezgodą? Jak mam Ci oddać to, co jest we mnie? Ten grzech? Ten nie-grzech? Jak mam dać sobie prawo do błędu?
Jezu. Czy ja jestem WZRUSZONA? Tak jak Ty? Tak bardzo nie przechodzi mi to przez gardło. Chciałabym móc się „podczepić” pod to słowo. Ale nie wiem, kiedy mówi moja porąbana psychika, kiedy mówi moje poszarpane serce, kiedy zły, a kiedy Ty. Mów do mnie Jezu. Więcej i więcej. Zagłusz… ucisz to, co wiesz, że ciągle brzmi w mojej głowie. Jak mam się otworzyć na Twoje nieoczywiste słowa? Dziękuję, że widzę chociaż te oczywiste…
Nie mogę spać.
Nie mogę płakać.
Nie mogę nawet zwymiotować…
Czekam Jezu. Czekam na Twoje Zmartwychwstanie.