Wełna

Trzeci czy czwarty raz klikam w okienko na FB, żeby coś napisać. I zamykam. Bo mam w sobie kłębek, który bym chciała pisaniem rozmotać. Ale wydaje się to kosztowne czasowo i psychicznie. Więc klikam „zamknij”.

I napisałam jeden akapit. I znów nie wiem, co dalej. Czy to wina szanownego Ksawerego i niskiego ciśnienia, które nam zafundował? Wczoraj nieprzytomna, dziś zdołowana. I zmęczona. Tak jakoś… organicznie… bo obiektywnie więcej powodów do dobrego samopoczucia. Albo może nie dobrego. Może zrównoważonego. Już w sumie samo to napawa mnie jakimś rodzajem dumy, nadziei i energii – nie zjeżdżam w dół jak ze zjeżdżalni. Jak się zaczyna obsuwać grunt pod nogami, to rozglądam się za rozwiązaniem i nawet jak go nie ma, umiem się zdystansować i lepiej ocenić ryzyko.

Ocena oceną. Czołga mnie nadmiar pracy, resztki przeziębienia i poczucie ogromnej po prostu chęci wyjścia na rower. Ale jak teraz wyjdę to będę miała kolejne 2 tygodnie z głowy. Czołga mnie moja waga. Ale dostałam dziś mega pozytywnego kopniaka w mega pozytywny sposób od mega pozytywnej osoby. Pomogło. Mam lampę do fototerapii. I jest super, mogłabym jej nie wyłączać, wcale. Drażni mnie gitara. Ręce mi do niej lecą, ale czasu naprawdę nie ma. Dziś musiałam oddać godzinę na drzemkę, bo moje ciało mówi NIE. Drażni mnie mój brak organizacji. I tak jest super w porównaniu z tym, co było jeszcze bardzo niedawno. Ale widzę wokół siebie STERTY powyciąganych książek, które zaraz przecież przeczytam/ogarnę/przełożę/wynotuję/łotewa… sterty papierów, które SIĘ uporządkuje… odwracam głowę i włażę w ten sam bajzel na pulpicie i w zakładkach. Odwracam głowę od tego i widzę bajzel w myślach. Nie jestem na siłach, żeby wchodzić w szczegóły, ale widzę jak bardzo to, co mnie wnerwia zewnętrznie jest skorelowane z tym, co jest pod spodem.

Oddycham głęboko. Staram się nie myśleć. Nie płynąć w to. Nie wchodzić w rolę ofiary życia, ofiary czyjejkolwiek. Jestem silna. Jestem dorosła. Potrafię. Chcę taka być. Nie chcę płynąć w smutne myśli. Chcę, żeby bliskie mi osoby wiedziały, że nawet obciążona problemami jestem w stanie dać z siebie to, czego naprawdę bardzo potrzebują w danej chwili. Jestem wrażliwa, muszę uważać, żeby się nie przeciążyć. Ale wrażliwi mogą prowadzić normalne życie. A normalne życie jest pełne problemów. Tyle.

Popracuję jeszcze. Oby do następnego tygodnia. Za tydzień będę miała już wszystko za sobą. Wylezą nowe rzeczy, ale to, co mnie napina teraz – minie.

Pewnie jeszcze się tu pojawię. Mam rozgrzebany wpis na blogu. Kolejny dla mnie ważny. I trudny. Jak tylko znajdę chwilę bez napięcia – skończę go. Bo bardzo chcę. Ale na razie znikam. Z poczuciem, że może kłębka nie rozplątałam, ale położyłam go w bezpiecznym miejscu. Dość widocznym. Ryzyka wyparcia brak. Będę oddychać głęboko, wspierać kogoś, kto tego potrzebuje, ogarniać swoje obowiązki i dbać o siebie. Chociażby tak, jak dziś. Snem. Bo jestem warta dobrego samopoczucia. Bo moje ciało jest warte tego, żeby się o nie zatroszczyć. W końcu dojdzie to i do podświadomości. Warto pracować z emocjami. Na efekty się czeka, ale jak przyjdą, to bez wahania możesz powiedzieć, że nigdy przenigdy nie chciałbyś się cofnąć.

O. I taki wpis z serii 1000 wątków na raz