Wysłuchanie. Dobre słowo. Wsparcie. Wyczucie. Są księża, którzy potrafią zmienić życie w półtorej godziny. Wczorajsza rozmowa tak bardzo mnie odciążyła, że aż nie poznaję samej siebie. Jakbym nagle wróciła do siebie sprzed trzech miesięcy. Czterech. Wyszłam z poczuciem, że powinien zostać świętym. Natychmiast. Santo subito.
Tak. Jestem chrześcijanką. Jestem katoliczką. Taki coming out. Bóg zajmuje bardzo ważne miejsce w moim życiu. Więcej. Nie wiem, jak można w Niego nie wierzyć. Ale nie krytykuję niewierzących. Każdy ma swoją drogę. Ja, żeby znaleźć się w takim punkcie, musiałam długo szukać. Bardzo się otwierać. Często nawet nieco wbrew sobie, ale jednak intuicja podpowiadała, że to tędy. Widzę, jak wielka otwartość na Łaskę jest potrzebna po to, żeby się zbliżyć. Wielu rzeczy nie rozumiałam, nie wiedziałam jak do nich podejść, jak przyjąć bez rozumienia, bo często inaczej się nie da. Ale dzięki poszukiwaniom i chyba wrażliwemu sumieniu, a także osobie, która mnie pokierowała (i kieruje nadal) wciąż szukam odpowiedzi. Rozwijam się. Jest co robić. I będzie aż do grobowej deski.
Teraz widzę namacalne znaki obecności Boga w moim życiu. Nawet przez pryzmat depresji. Przez pryzmat wrażliwości. Bólów egzystencjalnych. ON JEST. Więcej: On jest ze mną na co dzień. On mówi wprost. Tylko musisz nauczyć się słyszeć. Raz wyraźniej, raz mniej wyraźnie, ale wystarczy odrobina otwartości serca, odrobina wyobraźni. Do mnie raz powiedział wprost DO BÓLU. Fragmentem z Pisma Świętego. Ale tak DO BÓLU, że bardziej się nie dało. Otwierasz Pismo Święte, a tam odpowiedź. Na identyczną sytuację, jaka mnie spotkała. Nie posłuchałam… Wydawało mi się to zabawnym przypadkiem. Od 2 tygodni wiem, że to nie był żaden przypadek. Że to Bóg. We Własnej Osobie. Że on jest, że czuwa. Tu i teraz.
Dzięki osobie, która mnie poprowadziła, jestem tu, gdzie jestem. Wielu rzeczy jeszcze nie rozumiem. Ale się staram. Nie wszystko pewnie zrozumiem. Heh, na pewno nie wszystko. Ale może coś jeszcze się uda. Wiem, że WARTO. Msza jest dla mnie teraz prawdziwym SPOTKANIEM. I już dla samego tego uczucia pobycia w atmosferze przytulenia przez Tego, który jest tak bliski, że bardziej się nie da, sprawia, że wychodzę szczęśliwsza. I chcę wrócić. Czuję, że tam właśnie jest źródło ulgi. Najgłębszej i najprawdziwszej.
Po co to piszę? Dla odmiany z potrzeby Z potrzeby podzielenia się tą Niezwykłą Obecnością w moim życiu. Z potrzeby podzielenia się, że istnieją duszpasterze, którzy są nimi z autentycznego powołania, którzy mają czas, serce i wyczucie. Którzy RATUJĄ ŻYCIE. Których sposób bycia łamie wstyd przed wydawałoby się idiotycznymi pytaniami na temat wiary, relacji, ŻYCIA. Z potrzeby zakomunikowania Wam (Wytłumacznia się…? Mam nadzieję, że nie
), że poza cierpkim humorem, mało pozytywnymi myślami na co dzień, będę mówić też o Wielkich Sprawach, które zajmują mój umysł. I serce. Będę mówić o Bogu, o moim o Nim myśleniu, o moim przeżywaniu. Bo to ważny element mojego ja.
Będę mówić o książkach z psychologii duchowej, które czytuję. A od niedawna mnie dosłownie porwały. Bo czasem przychodzi taki czas, że czuję, że MUSZĘ na gwałt coś zrozumieć. Rzucam się wtedy na książki. Nie zawsze pozwalają zrozumieć, ale dają poczucie niewyobrażalnej ulgi i zbliżenia. Wiem wtedy, ile pracy przede mną. Wiem wtedy, że znów zgubiłam to, co jest ważne. I wracam do siebie.
Pewnych rzeczy nie da się według mnie zrozumieć bez bycia z Bogiem. Myślcie co chcecie. Niech będzie, że jestem ograniczona. Ale moja sławna intuicja, która już niedługo doczeka się osobnego wpisu , mówi, że to TA DROGA. „Cognoscetis veritatem, et veritas liberabit vos.” (J 8,32).
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Jeśli wierzycie – podzielcie się tym ze mną. Swoimi przemyśleniami, swoim czuciem. Każdy przecież czuje inaczej. Jeśli nie wierzycie – nie gańcie mnie. Nie hejtujcie. Tylko spróbujcie dla własnego rozwoju osobistego i poznania ludzkiej psychiki obejrzeć z różnych stron wrażliwą osobę wierzącą. Bądźcie tu