Pomarańczowy sierp. Wychyla się zza drzew. Doskonale go widzę. Jest PIĘKNY! PRZEPIĘKNY!
Widziałam go tylko chwilę. Zniknął za chmurami. Zawsze interesowały mnie zjawiska dużego księżyca i pomarańczowego księżyca… i nigdy nie miałam czasu o tym poczytać… A teraz wolę nie rozkminiać tej magii… wystarczy, że zawodowo rozkminiam niestandardowe obszary magii niezwykle szeroko pojętej, a z rozkminy wychodzi mi podwójna i jeszcze szerzej pojęta nowa magia 😉 Niech istnieje jakaś tajemnica. Nie wszystko muszę rozumieć. Nie wszystko muszę przeczytać. Nie o wszystkim muszę mieć zdanie.
Wystarczy, że był pomarańczowy.
Kolor pustyni. Kolor ognia. Kolor wschodu i zachodu słońca.
Wystarczy, że po prostu był.
Nie. Nie wystarczy.
Nie. Nie mogę nie myśleć.
Nie. Nie mogę nie rozumieć.
Nie. Nie mogę nie racjonalizować.
Tylko ja nie potrafię racjonalnie racjonalizować… Wszystko jest w środku. Mówi kolorem. Mówi obrazem. Mówi blaskiem światła pomarańczowego sierpa. Pomarańczowy ognik płonie. Spala od środka. Kawałek po kawałku. Nie palę się jak papier. Raczej jak Joanna D’Arc. Tylko, żeby jeszcze móc się uczciwie do niej porównać… Pomarańczowe słońce oślepia i zwiastuje upalny trudny dzień, albo ciemną noc. Pomarańczowa pustynia pokazuje pustą prawdę. Skądś wiem, że pokazuje. I właśnie, że dowiem się, o czym!
Poczułam dziś niemal namacalnie to, co zrobił ze mną ostatni rok. Poczułam, że mam skorupę. Że mam mega naturalny uśmiech. Energię. Że gdy niechcący „narzeknę” to od razu rozpraszam to jakimś tekstem typu: Dobra, nie ma co się rozczulać. Oj tam, bywało gorzej. Wyśpię się i go ahead. I ten pieprzony uśmiech numer tysionc pincet dwa dziewincet. Bo kogo to obchodzi. Powiem i usłyszę – ej no to zmień myślenie. Albo – ej no to się nie nakręcaj. Albo najlepsze – no tak, musisz coś z tym zrobić 😉 Ciśnie mi się tylko takie… polskie… ja p…dole… A wszystko, co było, nadal jest. Wszystko, co było, nadal domaga się wypłakania. A oczy suche. Jak pomarańczowa pustynia.
Gdy poczułam tę skorupę… zdałam sobie sprawę, że ta skorupa nie jest tylko przez Ciebie. Przez niego. Przez nią. I jeszcze przez nią. To nie były zwykłe nauczki. To była cholerna trauma. Która mnie zmieniła. Mój wygląd. Moją twarz. Moje włosy. Ta skorupa jest też moją własną winą. Bo ja ciągle staję w Waszej obronie. Ty miałeś taki powód. Moja wina. On miał taki powód. Moja wina. Ona ma taki charakter. No nie moja wina, ale trzeba jej wybaczyć.
DO JASNEJ CHOLERY!
Soczyście zaklęła autorka łzawego bloga. Czy ja nie mam prawa być wściekła? Rozżalona? Nie mam prawa żądać przeprosin? Zadośćuczynienia?? Nie mam prawa nie mieć wyrzutów sumienia, jak tylko pomyślę, co bym z Wami oboma zrobiła, gdybym dostała Was w swoje ręce?? Czy ja nie mogę choć na chwilę przestać truć się zrozumieniem wszystkich dookoła?? Czy nie może się ze mnie w końcu wylać to, co jest w tym naczyniu pod sercem?? Czy ja nie mam prawa mieć kiedyś w dupie cudzych uczuć, skoro moje najważniejsze i w najważniejszych momentach zostały oplute?? Czy ja nie mogę wywrzeszczeć, że mam dość? Że nie powinieneś! Że mnie oszukałeś! Że się nie postarałeś! Że zniszczyłeś! Że nie doceniłeś! Że zgwałciłeś moje granice! Że dałeś sobą kierować jak pies na smyczy! Że mnie upokorzyłeś! Że mnie nie kochałeś prawdziwej! Że mnie w ogóle nie kochałeś! Ty! Ty! Ty! O Ciebie chodzi! Zniszczyłeś! Zniszczyłeś i zostawiłeś z żywą raną! Zniszczyłeś i oplułeś! Nie pasuje Ci do układanki? To pomyśl trochę! To Ci się dopasuje! Mam dość tłumaczenia! Mam dość tych wyrzutów sumienia nawet o głupie uczucie, że najchętniej bym dziabnęła jakąś gustowną ciupagą!
O. Pokrzyczałam. I co mi się włączyło? Ojejjj, nie tak ostro, nie chciałabyś przecież tego cofnąć… Nie byłabyś tu, gdzie jesteś… Sratytaty!!! Nie byłabym, albo i bym była! Nie mam ochoty racjonalizować. Nie chce mi się być dobrą. Mądrą. Kochającą. Tłumaczącą wszystko za wszystkich! Dziś jestem podłą harpią! RRRRUDĄ HARPIĄ Z POMARAŃCZOWYM PIÓREM!!! Piękną, mitologiczną, długowłosą! Ze wzrokiem mówiącym: ZASŁUŻYŁEŚ! Harpią pomarańczową jak pustka w moim sercu! Pomarańczową, jak ogień, który jeszcze płonie i spala mnie od wewnątrz! Pomarańczową jak wschód słońca zapowiadający upalny dzień! Pomarańczową jak zachód słońca, zapowiadający kolejną nieprzespaną noc z Tobą na niebie! Porwę Ci ubranie! Porwę Ci strawę! Porwę Ci duszę i rozszarpię na kawałki!
Nienawidzę Cię za to, że Cię nie ma!
Nienawidzę Cię za to, że to zrobiłeś!
Nienawidzę Cię za to, że rzucam grochem o ścianę!
Nienawidzę. Nienawidzę… nienawidzę… tego, że tej harpii wcale we mnie nie ma… że nigdy jej nie było… że ciągle jestem tak pełna uczucia i zrozumienia, które pali od wewnątrz… tego, że tak bardzo chciałabym się po prostu do Ciebie przytulić… nie Ciebie… DO Ciebie… chcę być znów mała… bezpieczna… bez tego ciężkiego pancerza… tylko na chwilę… tylko na krótką chwilę…