– Najciekawsze pytania wciąż pozostają bez odpowiedzi. Kryją w sobie tajemnicę. Do każdej odpowiedzi trzeba dodać „być może”. Tylko na nieciekawe pytania można udzielić ostatecznych odpowiedzi.
– Chcesz powiedzieć, że dla „Życia” nie ma rozwiązania?
– Chcę powiedzieć, że dla „Życia” jest kilka rozwiązań, a więc nie ma żadnego.
– A ja myślę, ciociu, że dla życia nie ma innego rozwiązania niż żyć.
Znałam tytuł. Jakoś o niej nie myślałam, ale wczoraj niemal rzuciła się na mnie ze stojaka na poczcie. Musiało jej strasznie przeszkadzać towarzystwo „Diety w Hashimoto” i „Kaczora Donalda”. Kupiłam bez zastanowienia. Kompletnie. Nawet nie spytałam o cenę. Po powrocie do domu położyłam na komodzie. Podchodziłam kilka razy z żalem, że nie mam czasu… bardzo mnie do niej ciągnęło… a dziś po prostu ją wzięłam i przeczytałam. Za jednym przysiadem. Bez przerwy.
Eric-Emmanuel Schmitt, „Oskar i pani Róża”.
Przeczytałam. Chłonę. W końcu przestałam płakać. Nie płakałam nad książką od 2 klasy podstawówki. Przeczytałam wtedy „W pustyni i w puszczy” i gdy Nell zachorowała, płakałam ze strachu, że umrze. Strasznie płakałam.
Dziś nie płakałam ze strachu przed śmiercią bohatera. Dziś wstrząsnęła mną pustka świata w obliczu rzeczy ostatecznych. Ale najtrudniejszy dla mnie był wątek relacji między najbliższymi sobie osobami. Dająca ulgę mądrość pani Róży. Ale też pogodzenie z losem pokazane w wydźwięku… nie wiem czy pozytywnym… takim… ciepłym może bardziej… Dało mi w kość. Mnie – buntowniczce.
O rzeczach trudnych. O rzeczach ostatecznych. O pięknie i wadze relacji. O miłości. O mądrości. O Bogu. Lektura piękna. Dobra. POZYTYWNA. Nie wiem, co jeszcze mogę napisać. Po prostu przeczytaj.
*Zdjęcie z okładki Eric-Emmanuel Schmitt, „Oskar i pani Róża”, Kraków 2011, Wydawnictwo Znak