
Poszłam do lasu. Dla odmiany 😉 W lesie było ślisko jak szok. W mieście śniegu niet, a tam wyślizgana ścieżka. Buty miałam jak niedzielny turysta na Kasprowym, serio nie wpadłam, że tam może być tak cienko 😉 Ale twardo szłam. Aż zaszłam nad rzeczkę. Nikogo. Pustka. Błoto. Ekstra było.Pogadałam sobie. Ze sobą. Pogadałam z Tobą. Pogadałam ze swoim odbiciem w rzeczce. Połamałam trochę gałęzi. Bo lubię ich trzask. Suche i bez życia. Próbowałam nawet złamać jedną bardzo grubą. Żeby usłyszeć, jak by się łamała pod ciężarem mojego ciała, gdybym… ale była tak spróchniała, że nie zatrzeszczała. Zepsuła mi masochistyczną przyjemność. A jedna za to dała się bardzo łatwo złamać, ale w środku była zielona… pełna soku… Dlaczego usłyszałam jej trzask, skoro była żywa? Czemu zachowała się, jakby jej nie zależało? Jakby to życie w środku nie było niczego warte? Czemu nie była giętka? Czemu nie stawiała oporu?
Cóż za problem złamać delikatną gałązkę? Zabić w niej chęć do życia? No problem. Nie spodziewała się. Zaryzykowała. Jak każdy przychodząc na ten świat.
Żywa gałązka. Jeszcze żywa. Czekała na wiosnę. Już nie wypuści listków. Bo ją zniszczyłam. Wrzuciłam do rzeczki. Zniszczyłam ją niechcący. Ale to nie ma znaczenia. Zrobiłam to.
Popłynęłam z prądem. Czy ujdzie ze mnie życie? A może zatrzymam się na brzegu i jednak wypuszczę jakieś korzonki…? Gałązki tak mogą? Mam nadzieję, że tak.
Ale wypadek to takie coś, co się nie zdarza, dopóki się nie zdarzy. Nie wierzyłam, że K. umrze. Nie wierzyłam, że B. umrze. Obie umarły. Na śmierć obu byłam przygotowana. Śmierć obu mnie zaskoczyła. Boleśnie. To prawdziwa historia. Dwa zaskakujące nowotwory. Jeden zabił młodą dziewczynę. K. Drugi starszą kobietę. B. Ale taką kobietę, która nie umiera. Pełną życia i wigoru. Tacy ludzie nie umierają. Nie. Po prostu NIE. NIE. NIE. NIE. A jednak umarła. I do tej pory nie wierzę, że to było możliwe. Choć minęły już prawie 3 lata. Dlaczego miały dostać szansę? Diagnoza była przekreślająca wszystko. I u K. i u B. Nie ma cudów. Nie ma. Dlaczego więc moja gałązka miałaby przeżyć? Wbrew biologii wypuścić korzenie na brzegu? E-e. Nie ma cudów. Złamałam. Utonie. Zejdzie z niej życie. Uschnie. I tyle. Przyroda sobie poradzi.