Nie TAKA.

Kotłuje się. Coś. Gdzieś. Próbuje zaistnieć. Próbuje się zwerbalizować. Ale nie może. Bo to za bardzo boli.

Obolały żołądek. Poharatany przełyk. Poraniony język. A to jak jeż się tłucze. I szarpie wszystko wokół.
Szarpie myśl. Szarpie emocja. Szarpie uczucie.
Szarpie tęsknota.
Wszystkie tkanki są szarpane.
Wszystkie delikatne błony śluzowe.
Są szarpane.

Nie wiem, naprawdę nie wiem, co napisać.
Zżera mnie dziś okrutnie przejmujący brak nadziei, że jeszcze z kimś ułożę sobie życie.
Jestem taka „nie taka”… Tak bardzo „nie taka” chcąc jednocześnie tak bardzo być „taka”…
Wrzeszczy to. Wrzeszczy to w środku. Nie pozwala spać. Nie pozwala na nic.
Wróciło. I szkaradnym szeptem szumi: nie takaaa, nie taaaaakaaaaa, NIE TAAAAKAAA!!!!

Wróciło: gruba, głupia i brzydka.
Wypieprzę to. Gdy tylko przestanie boleć brzuch. Gdy tylko opuchlizna zejdzie, przestawię się znów na standby.
Znów będzie energia. Zapieprz. Załatwianie spraw. Praca. Syn. Marzenia. Wiara w siebie. Spojrzenie na swoje ciało z myślą: schudłaś. Jest super! Nie ważne, że ze stresu, ale schudłaś! A nie permanentne: jesteś za gruba… Spojrzenie w oczy, uśmiech do lustra… Znów będzie. Ale nie zamierzam udawać. Nie dziś. Dziś nie gram. Kiedyś T. mi powiedziała, że moja Poker Face nie istnieje. Potem Ty powiedziałeś, że doskonale się maskuję. Kto ma rację? Ja sama nie wiem komu wierzyć. Bo na pewno nie sobie. Pozostaje mi intuicja. Pieprzona niezawodna intuicja. Nie wpakowała mnie w kłopoty. Ooo nie. Choć tak myślałam. Kazała mi robić rzeczy, które pozwolą mi przetrwać ten czas, który jest teraz. Ten rozpad wszystkiego.

Mam wrażenie, że nawet Bóg patrzy na mnie z politowaniem… Że ja? Że mnie? Że słuchać moich modlitw…? Wiem, że mnie słuchasz Boże. Wiem. Tylko tak mi trudno przyjmować to bez oporu. Czy kiedyś uwierzę, że można mnie chcieć? Że można chcieć być ze mną? Spędzać czas? Po prostu być? Z taką jaką jestem? TAKĄ?

Utknęłam między ścianami wspomnień. Między ścianami zawiedzionych nadziei.
Między ścianami.
W wiecznie czarnych ciuchach.
W wiecznie czarnej spódnicy do ziemi.

Czy kiedyś odważę się założyć tę nową, oczywiście czarną sukienkę…? Bardzo seksowna. I szpilki. Szpilki też mam. Czy zgodzę się kiedyś komuś podobać? Czy nawet jeśli się zgodzę… to zaufam…? Czy ktoś mi kiedyś powie to, o czym marzę, i mnie nie zawiedzie…? Czy istnieje ktoś, kto się zachwyci PRAWDZIWĄ mną? Nie odepchnie? Nie odrzuci?

Czy ktokolwiek się we mnie zakocha?
Czy mam prawo marzyć o ułożeniu sobie życia?

.

.

.

.

I tak, okazuje się, że jako praktykująca katoliczka też mam prawo mieć takie wątpliwości. Otwierać się na takie marzenia. Mam wsparcie tych, których On mi dał. Po to, żebym się w tym wszystkim nie zagubiła. Ale szczegóły są moje.
I wyszła ze mnie mara. Mara, która się tłumaczy. Komu? Po co?
Kogo ma prawo obchodzić pozorna niespójność jakiejś dziewczyny z neta…?
Głupia maro.

.

.

.

.

Szarpie to. Wrzeszczy to.
Wrzeszczy zmęczenie. Ból brzucha. Ból głowy.
Napięcie cholerne drze mordę po nocy!!
Czekam. Na tę wielką zmianę. Którą będę opłakiwać.

Już nie samotna. Po latach spotkałam sama siebie.
Nie było mnie tam, gdzie siebie szukałam. Straciłam kawał życia.
Nie samotna?
Samotna.
Ale teraz wiem, że sobie poradzę.
Jestem silniejsza niż ktokolwiek przypuszczał!

Niby nie samotna. A może właśnie samotna. Ale co z tego? Czy to w ogóle ważne?
Wciąż nie taka. Mnie samej już wszystko jedno. Ale jak długo…?
Tylko te dogorywające resztki nadziei… że może jednak…?

Nie chcę odpowiedzi. Nie chcę rozmowy. Nie chcę rad.
Chcę tylko z Tobą. Tylko porozmawiać. Tylko z Tobą.
Co ja bym za to dała…

.

.

.

.

Co ja bym dała za sen… Zdrowy. Nieprzerwany. UZDRAWIAJĄCY. Bez snów. Sen bez znów…

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

Edit: Tuż po publikacji tego wpisu weszłam na Pexela… i oto co się pokazało… może nie jest tak źle…? Dzięki Tato 😉