Krople potu

34 stopnie na zewnątrz…
Okna wschód-południe-zachód.
Można zrobić przeciąg. Tylko wiać nie chce…

Rozpacz ma dwa oblicza. Jedno nie pozwala wstać z łóżka. Drugie nie pozwala usiedzieć w miejscu. Głośno płacząc skręcałam regał. Klnąc wydłubywałam śrubokrętem kołki po półkach… Kręci mi się w głowie z upału. Trzęsą mi się ręce. Nie jem od weekendu, bo jak tylko zjem, to boli. Nie wiem, czym się strułam. Ale jak widać zbyt mało skutecznie, żeby zniknąć w otchłani toksyn bakteryjnych… i zbyt skutecznie, żeby wrócić do formy w normalnym czasie…

Nie chcę za żadne skarby dopuścić do siebie wczorajszych głębokich wniosków. O ile to w ogóle są wnioski. Są nie do przyjęcia. Wypieram je zagłuszając wszystkim, czym się da. Chaosem dnia codziennego. Bałaganem własnej głowy. Opływając kroplami potu w tych pieprzonych polskich tropikach. Wrzeszczę wewnątrz siebie zmuszając się do wykonywania zaległych zadań… poukładaj te książki… zmierz łóżko… kup zasłony… wyjmij ze zlewu te brudne jabłka i z resztek, które przetrwały 2 dni leżenia, zrób szarlotkę… albo je wypieprz. Najlepiej za okno. Prosto w łeb psa sąsiadów, który cholera wiedzieć czemu ujada jak psychiczny bez najmniejszych przerw.

Przyznać się przed sobą do własnych, jakże wypieranych uczuć? Wczoraj wyszły wszystkie na zewnątrz. Prawda wyszła na zewnątrz. I śmieje mi się prosto w twarz. Ja sama ją nieopatrznie wypuściłam… Teoretycznie, jeśli ją ogarnę, czeka mnie spokój… praktycznie… …. …. ….

Nic już nie istnieje. Został piach. I pełne słońce. Jak w Dolinie Śmierci.

Źle znoszę upały.

.

.

.

.

.

„Złamane serce wcale nie uczy odporności. Uczy nas za to chronić swoją kruchość. Uczy nas strachu przed miłością. Podkreślając grubą czerwoną linią nasze błędy i porażki, drwi z naszej rozpaczy. Kiedy kończą mi się łzy, osuwam się na najbliższą ławkę i próbuję wziąć się w garść. W piersi czuję głęboki, wściekły ból i zastanawiam się, jak długo będę musiała z nim żyć.” (Leisa Rayven)