Pozytywne emocje to też stres. Odkryłam to już jakiś czas temu i było to dla mnie niemałym szokiem. A teraz to widzę jak na dłoni. Wręcz przygotowuję się psychicznie do pozytywnych wydarzeń , które w oczach innych, są najzwyklejszym dniem, najzwyklejszym spotkaniem, najzwyklejszą relacją. Bo ja nie mam naskórka. Mam żywą skórę. Niczym nie ochronioną. I dotyk skrzydła motyla sprawia głęboki ból.
Jestem tak bardzo wrażliwa, że aż się za to nienawidzę. Czasem marzę, żeby przez jeden dzień, JEDNĄ GODZINĘ, po prostu NIE CZUĆ. Nic.
Dzień za dniem nic się nie dzieje. Jest zwyczajnie. A potem się zbiera. Dzień za dniem w napięciu. Wystarczą 3 dni z rzędu. Dwa nawet. A niech będzie więcej takich dni, może być i nie z rzędu. I czujesz, że żeby kogoś, z kim akurat przebywasz, nie wpuścić tam, gdzie nie chcesz, musisz być w pełnej gotowości. Kontrola 100%. A nie daj Boże spadnie do 95% i już żałujesz, że powiedziałeś coś, czego nie powinieneś, czego nie chciałeś może raczej. Analizujesz. Myślisz. Wracasz wypompowany. Ale wiesz, że przed Tobą jeszcze obowiązki. Obowiązki i rzeczy, które po prostu chcesz zrobić. Już ledwo możesz ruszyć palcem, ale zbierasz się w sobie. I robisz. I odkładasz na bok swoje zmęczenie. Pół biedy jeśli chodzi o wstawienie prania czy rozpakowanie zmywarki. Gorzej, jeśli wymagają relacji z ludźmi. Bo wtedy każdy fałszywy krok boli znacznie bardziej, niż… niż nie wiem w sumie co. Niż fałszywy krok kilka godzin wcześniej. Ale robisz. Bo Ci zależy. Bo wiesz, że to ważne. Dla Ciebie, może dla kogoś. Resztkami sił. I już tak bardzo otępiały i obolały, że nie czytasz we własnych lękach. A to najgorszy, najbardziej oczywisty i jednocześnie najtrudniejszy do wykrycia sygnał, że Twoja wytrzymałość emocjonalna jest na SKRAJU. I będzie bolało.
Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. I to powinnam napisać sobie na czole. Jestem taka wściekła na siebie. Stara i głupia. I nie zanosi się na zmianę.
Fałszywe kroki bolą też bez takiej historii napięcia ostatnich dni. Ale chyba łatwiej sobie z nimi poradzić. I jeśli nie jest się tak bardzo zużytym, to pojawia się coś jakby delikatny naskórek. I mniej boli. Pytanie brzmi tylko, dlaczego tak jest? Dlaczego tak bardzo boli błąd w relacji na poziomie głębszym niż zakupy w sklepie? I dlaczego tak boli samotność? Z ludźmi źle, bez ludzi też źle. Owca nie żyje, a wilk nadal na głodzie. Ciągle źle. Ciągle do dupy.
Nie wiem, jak ja przeżyję dzisiejszy dzień. Kolejny dzień udawania, że wszystko gra. Tak bardzo potrzebuję odpocząć, a tak bardzo nie potrafię…
Najgorsze jest to, że w takim stanie bardzo trudno jest pracować. Czujesz, że proste zadania Cię przerastają. Flaki dotkliwie bolą i jedyna Twoja myśl jest taka, żeby zniknąć. Tymczasem trzeba robić. I nie ma zmiłuj. Nie możesz zawalić, bo jak sobie spojrzysz potem w oczy? Tyle spraw do załatwienia, tyle rzeczy do wykonania, a ja… siedzę i przekładam papiery z miejsca na miejsce. Mdli mnie. Od samej siebie.
Czuję się tak bardzo „niewystarczająca”. Tak nie na miejscu. Taka mało wiem, tak mało potrafię. I tyle ode mnie zależy. I mam tego serdecznie dość. Zwłaszcza, gdy moja chora głowa chce dać z siebie 100%. Daje 150% i te 50 to za dużo. Dajesz i jeszcze za to obrywasz.
Gdy przychodzą takie chwile, mam dwie takie przelotne myśli. Pierwsza to taka planeta dla wrażliwców. Druga to rezerwat. Tylko, żeby było tam tak, jak ma być, żeby było dobrze. Ale ja nie wiem jak. Chciałoby się powiedzieć, że świata nie zmienisz, ale możesz zmienić siebie. Tylko problem polega na tym, że część rzeczy zmienisz, ale części nie. I zostajesz w sumie sam. Bo lądujesz z etykietką nieogara, wariata, drażliwca, bo w końcu to słabość, nie? Ta metka z napisem „przewrażliwiona” i głupawym uśmieszkiem… ale widzą ją tylko niektórzy, bo gra opanowana do perfekcji.
I smile when I’m angry
I cheat and I lie
I do what I have to do
To get by
But I know what is wrong
And I know what is right
And I’d die for the truth
In my secret life
…bo kto rozumie, że taka wrażliwość to jak złamana noga? Albo raczej niedorozwój kończyn może… Zesrasz się za przeproszeniem, ale niektórych rzeczy nie zrobisz. NIE_DA_SIĘ. Nie, nie rozczulam się nad sobą. Wkurwiam się na siebie. Do tego stopnia, że mam ochotę przywalić głową w ścianę. ILE MOŻNA???? Tylko ci pancerni mają szansę. Tylko ci, po których spływa. A mnie nie byłoby na świecie, gdyby nie luteina. Słabość od samego startu. O ile to można nazwać startem… Cholerne oszukiwanie selekcji naturalnej. Czasem myślę o tym, ile razy już bym zdążyła umrzeć, gdybym żyła lata wcześniej, kiedy selekcja naturalna jeszcze miała górę. Oooj dużo razy.
Rozwalone udo i masa roboty. Taki czas, że nawet nie ma jak wypocić tych uczuć. Nie wiem jak skończyć, nie wiedziałam też jak zacząć, kiedy zaczynałam. Ale chyba dziś potrzebowałam napisać kolejny raz.
To był wpis z serii: jak jeden drobiazg może rozpieprzyć dzień. Jedno ziarno chwastu rzucone na dobry grunt. Nie, nie oczekuję pocieszenia. Ani rad. Raczej dzielę się złością na siebie, że tak mam, że nie mogę tak nie mieć. Albo mogę tak nie mieć, ale nie wiem jak. Że to się SAMO ROBI. Że neuroprzekaźniki robią sobie, co chcą, bez względu na moją opinię. Pieprzone.
.
.
.
.
.
.
.
.
Piszę to głównie dla siebie. Może też dla kogoś „z przyszłości”, kto czuje podobnie. Zazwyczaj mi trochę lżej jak napiszę, co tam siedzi. Sama sobie też układam w głowie różne rzeczy… Ale dziś ogromną potrzebę poczuć, że nie jestem tu sama. Jeśli to czytasz zostaw mi sygnał, jeśli możesz, będę wdzięczna.