Za każdym razem, gdy tylko pojawi się jakiś objaw, który mi przypomina, że nie jestem całkiem zdrowa, tłuczesz się, Demonie, w mojej głowie. Kraty w klatce stają się miękkie, jak z plasteliny. Bez problemu możesz je rozgiąć i wyjść. I znów zaglądasz.
Stajesz za moimi plecami i zniewalasz myślą. Nie odwracam się. Ale trzymasz mnie za nadgarstki. Nie pozwalasz mi zacisnąć zbielałych palców na kawałku szkła i zobaczyć na nich Twojej ciemnej krwi. Trzymasz mnie za nadgarstki , unieruchamiając je uściskiem. Jestem bezsilna. Tylko tak można obezwładnić kobietę.
Stajesz obok i drażnisz nieobecną obecnością. Nie odwracam się. Ale czuję chłód Twojego cienia. Zasłaniasz mi słońce. Zabierasz życiodajne światło. Schnę i marznę.
Stajesz z przodu i przeszywasz wzrokiem aż do trzewi. To jest po prostu mordercze. To nie Ty masz mnie zabić. To ja mam zabić Ciebie. Ale nie pozwalasz mi zacisnąć zbielałych palców na kawałku szkła i zobaczyć na nich Twojej ciemnej krwi.
.
.
.
.
Jutro znikniesz. Zostawisz po sobie tylko piórko. Czyste, białe piórko. A ja znów zostanę ze swoją pustką. I znów nie będę wierzyć, że to Ty jesteś Demonem. A nie ja.