Co robisz?

– Cześć, co robisz?
– Co robię? Teraz? Na co dzień? Życiowo? Co mi daje radość? Co nie daje? O co pytasz?
– O czasownik.

Matkuję. Dziecię jest tylko jedno. I tak już między nami zostanie. Nasz syn. Oczko w głowie. Starszy i starszy. Tak. Odkrycie 😉 Matkowanie z roku na rok bardzo się zmienia.Czasem jest trudniej niż było. Czasem łatwiej. I towarzyszy mi wieczne poczucie, że nie jestem nawet wystarczająco dobrą matką.

Odreagowuję. Edytowane 22 sierpnia 2018: Gdy pisałam ten wpis równo rok temu… (Woow! Rok temu co do dnia!) brzmiał on zupełnie inaczej. Akapit zaczynał się od „Żonuję”. Miałam w planie zostawić tę pierwszą wersję i dodać komentarz, ale ostatecznie usunęłam, nie chcąc samej sobie dokładać bólu. Po tym, co się działo rok temu tuż przed napisaniem tego wpisu, dawało nadzieję, że to, co było tyle lat między nami, jest niezniszczalne. Ale sama siebie oszukałam. Dosłownie dzień czy dwa później wszystko zaczęło się sypać. Ostatecznie. Choć wydawało się, że to chwilowe, okazało się początkiem równi pochyłej. Najpierw byłam zwodzona nadzieją. Potem sama się zwodziłam. Potem się poddałam. Zobaczyłam, że sypało się od początku. A potem podniosłam się po raz kolejny. I runęłam z wysokości. Skończyło się. Teraz odreagowuję. Również to, że sama siebie tak fantastycznie umiałam zwodzić tyle lat.

Prowadzę dom. Podobno. Odkąd mój książkowy perfekcjonizm przeszedł porządną terapię, wciąż myślę o zatrudnieniu pani do sprzątania. Pani do prania. Prasowania. Tak. Do prasowania zdecydowanie. I do gotowania. Nienawidzę gotowania. I nie ma na to siły. Ostatnią szansą będzie nowa kuchnia. Jeśli ta nie da rady, to po mnie.

Obijam się. Czasem. Choć zawsze staram się znaleźć jakieś wytłumaczenie. Bo przecież scrollując fejsa ubogacam fanpejdż. Tiiaaa… 😉 Ale od pewnego czasu już nie scrolluję w takim zakresie. Nie mam już Messengera ani fejsa na telefonie. Skasowałam go z zakładek przeglądarki. Wróciłam do życia. Nie mam też telewizora. Wcale. Do oglądania bajek służy komp. No i telewizor babci. Ja w obliczu telewizora czuję się jak… w sumie nie mam porównania… KOMPLETNIE pochłania moją uwagę. Obraz i dźwięk, oba bodźce odstające od sytuacji zastanej poza ekranem. Patrzę i czuję się zaatakowana. Uciekam. Chyba, że jest mały, cicho i daleko. Wtedy udaje się zignorować.

Pracuję. Nie chcę się chwalić jako kto. Wystarczy fakt, że jednym z elementów jest pisanie. I że z ludźmi. I że mam czasem dość. Jak jasna cholera. I rzuciłabym to. Nigdy nie chce mi się zacząć, ale jak już zaczynam, to znów to kocham. Taka szorstka miłość. Ale spełniona.

Czytam. Uwielbiam czytać. Ale czasem jest mi trudno. Ze względu nie tylko na depresję, ale też na towarzyszące mi choroby fizyczne, mam niekiedy takie problemy z koncentracją, że czytanie idzie jak po grudzie. I tęsknię za tą małolatą, która uczyła się szybkiego czytania i trzaskała książki jedną po drugiej… Ciekawe ile stron przeczytałam przez całe moje studia… Ożżżeszsz… duuużo 😉 Ale wtedy nie było fejsa 😉 Czytam różne rzeczy. Psychologia, filozofia, duchowość, wychowanie, rozwój, książki zawodowe. Nie lubię fikcji. Ale też czasem czytam. Gazet też nie lubię. Czytam je naprawdę rzadko.

Rozmawiam. Staram się rozmawiać z tymi, na których mi zależy. Nawet jeśli czasem nie mam ochoty. Bo ja jestem niestety z tych, którzy wolą schować się pod kołdrę, niż powiedzieć słowo. Niż poprosić o wsparcie. Ale zawsze po takiej rozmowie czuję się fantastycznie. Relacje są dla mnie jak powietrze. Ale wolę, żeby było ich mało, a były wartościowe. Co jeszcze?  Nad wyraz cenię jasną komunikacją. WPROST. Bez zostawiania miejsca na domysły. Owszem. Mówienie wprost wymaga odwagi. Ale niedopowiedzenia generują coś znacznie gorszego.

Piszę. Piszę tu. Piszę zawodowo. Będę pisać jeszcze więcej zawodowo. Piszę w notatniku na telefonie. Bo zawsze mam go pod ręką. Piszę w notesie. Kiedyś pisałam pamiętnik. Długie lata. Piszę na kartkach. Od niedawna. Kiedyś musiało być idealnie, teraz wystarczy świstek. Choć nadal wolę zeszyt – jest szansa, że nie zgubię. Okładki zeszytów też lubię. Lubię kupować, przeglądać, mieć, zapisywać. Te zeszyty w pięknych okładkach. Pisanie to jedna z moich największych pasji, którą nazwałam pasją dopiero niedawno. Pozwala uporać się z bólem, stresem, nieprzewidzianymi trudnymi sytuacjami, wspiera mój rozwój osobisty, daje oddech, pozwala poczuć się lekko chociaż przez chwilę… Pozwala wyrzucić i zapomnieć. LECZY. Tworzyłam od zawsze. Odkąd nauczyłam się pisać. Miałam dobre i złe chwile w temacie, aż wreszcie, niemalże przez przypadek, powstał ten blog. I na ten moment to jest to.

Dziergam na drutach. Nic wielkiego. Nie lubię czapek i innych rzeczy. Robię tylko szaliki. Kocham wełnę. Przekładanie drutów i włóczki przez oczka szalenie mnie relaksuje. Ale bardzo dawno nie dziergałam. Kolejna rzecz do reaktywacji 🙂

Gram. Na gitarze. Niedawno, po 15 latach przerwy, znów ją „uruchomiłam”. Doczekała się nowych strun, jeszcze trzeba będzie ją poddać drobnemu liftingowi. I gram. Znów. Niemal co dzień. Okazało się, że utwory, które za nic nie chciały wyjść 15 lat temu, teraz wychodzą koncertowo. Nomen omen mam za sobą jeden występ sceniczny na jakimś wieczorze piosenki poetyckiej, ale dawno 😉 Bo do tego śpiewam. Nigdy się nie zastanawiałam czy ładnie, czy brzydko. Wszyscy mówili, że ładnie, ja że brzydko. Ale nadszedł czas, kiedy wiem, że chcę iść za pasją. Jesienią chciałabym zapisać się na lekcje śpiewu.

Słucham. Głównie muzyki. Staram się też słuchać ludzi. Niestety mam tendencję do narzucania sobie i innym własnych interpretacji. Dlatego wolę wysłuchać, pomilczeć, przytulić. Nie dawać dobrych rad. Słucham ciszy. Ptaków. Szumu drzew. Kocham dźwięki lasu. Słucham Cohena. Słucham poezji śpiewanej. I czasem alternatywy, choć ostatnio wolę poezję 😉

Patrzę. W niebo. W gwiazdy. W chmury. Fascynują mnie burze. Fascynuje mnie księżyc. Zwłaszcza pełnia. Patrzę w zieleń. Lubię ją i potrzebuję jej. Patrzę w przestrzeń. Jak tylko uda mi się ją znaleźć. Lubię patrzeć z wysoka. Patrzę w fotografie. Kocham stare fotografie. Zawsze coś mi mówią. Niekoniecznie zgodnego z prawdą historyczną. Kocham efekt „blur”. Takie zdjęcia mogę oglądać bez końca. Uwielbiam, pasjami uwielbiam przeglądać Pixabaya. Ja sama też patrzę przez obiektyw. Raczej taki słabszy, bo zawsze jest pod ręką… No ale mam lustrzankę, której obsługa w moim wykonaniu nie jest na najwyższym poziomie. Z tym, że teraz wiem, że chcę się nauczyć kilku rzeczy. I to zrobię.

Boję się. Ludzi. Opinii. Bólu egzystencjalnego. Zawodu. Braku zrozumienia. Boję się straty. Boję się, że się ośmieszę. Boję się, że będę niewystarczająca. Gdziekolwiek. Jakkolwiek. Wielu rzeczy się boję. Strach. Lęk. Oba były, oba są. Ale oswojone. Już mi nie zatruwają życia w takim stopniu, jak kiedyś.

Wierzę. Chodzę do kościoła. Modlę się. Uwielbiam. Proszę. Dziękuję. Przepraszam. Dzięki mądrym ludziom przepraszanie w modlitwie nabrało dobrych, wartościowych form i treści. Wciąż szukam i wciąż znajduję. I potem znów szukam.

Śledzę. Swoje własne myśli. Swoje mechanizmy. Każda poszlaka jest dla mnie ważna. Bardzo chcę wiedzieć, kim jestem. Dlaczego taka jestem. Dlaczego nie umiem zadbać o siebie. Pokochać siebie, ale tak szczerze. Autentycznie. Naturalnie, miękko, uczciwie. Dlaczego wykonywanie czynności, które są dla mnie budujące, dobre, dają radość, rozwój i dobre samopoczucie, jest dla mnie tak trudne? Czasem już nie chcę śledzić. Czasem marzę o czarodziejskiej różdżce.

Kminię 😉 Kminię moje życie. Moje mechanizmy. Potrzeby. Reakcje. Myśli. Relacje. Małżeństwo. Macierzyństwo. Rozkmina męczy. Ale jak coś z niej wyniknie… Oooch! Im głębiej jestem w stanie zajrzeć w siebie, tym większą czuję wdzięczność za to, że żyję.

No właśnie. Żyję. Wciąż. Pomimo. I nawet, gdy brak sensu jest namacalny jak własna dłoń… wciąż żyję i wciąż chcę żyć.