Nie miałam ochoty niczego pisać. Nadal w sumie nie mam. Albo może mam, ale konkretne rzeczy…. najpewniej nic z tego nie wyniknie, więc trochę szkoda mi sił. Najpierw muszę zmienić tok moich myśli. Na ten temat na razie napiszę tylko jedno. Tylko to, co nie daje mi żyć:
Kategoria: Księga żalu i bezradności
Like a trash
Shit happens. Mogłabym na tym skończyć i przejść do porządku dziennego. Lubię to zdanie. Po prostu gówno się zdarza. Nie każdy jest zrównoważony (no ja nie jestem, ale chyba mogę założyć, że nie tylko ja ;)), nie każdego mogę zrozumieć, nie każdy chce być zrozumiany, nie każdy ma ochotę na tłumaczenie się. I spoko. Nie oczekuję tego. Naprawdę. Ale są sytuacje, w których po prostu nie jestem w stanie sobie tego przełożyć na język moich emocji.
Jak kamień u szyi…
Niniejszym ogłaszam, że dzisiejszy dzień przeznaczam na odpoczynek. I nie zamierzam mieć wyrzutów sumienia, że niczego konstruktywnego nie zrobię. A może zrobię, ale tylko jak uznam, że mam na to ochotę.
Tyle z pozytywnych informacji i planów.
„Pozytywne” emocje
Pozytywne emocje to też stres. Odkryłam to już jakiś czas temu i było to dla mnie niemałym szokiem. A teraz to widzę jak na dłoni. Wręcz przygotowuję się psychicznie do pozytywnych wydarzeń , które w oczach innych, są najzwyklejszym dniem, najzwyklejszym spotkaniem, najzwyklejszą relacją. Bo ja nie mam naskórka. Mam żywą skórę. Niczym nie ochronioną. I dotyk skrzydła motyla sprawia głęboki ból.