23 kilometry

Prawie północ. Miałam pracować. Tak. Taka jestem porządna. Oczywiście nie pracuję. Klikam zamiast pójść spać. Ściągam obrazki z Unsplesha. Nic nie poradzę, że sam fakt ściągania na dysk mnie relaksuje. Mam gigantyczne, tematyczne zbiory. W ogóle z nich nie korzystam. To takie trochę zbieranie znaczków. Odpręża mnie to. Ten typ tak ma. Czy ja muszę się na siłę zmieniać? Czy ja muszę pasować? Czy ja muszę  być sensowna?

Nie było mnie w domu prawie 4 godziny. Testowałam nowy rower. Przyszedł dziś z samego rana. Rozpakowałam go kompulsywnie. Bez nożyczek. Taśmę rozdzierałam palcami. Natychmiast wyjęłam go z pudła. Stojąc w koszuli nocnej. Bez kawy. Ja. Bez kawy.

Sama go podokręcałam. Bez łaski. BEZ. ŁASKI. Niczyjej. Bez łaski męskiej. Niedługo będę sama sobie facetem. A cóż to za problem ogarnąć, które narzędzia są do czego? Sama składałam meble, sama skręcę rower. Wielkie mi halo. Baaa… własnoręcznie pionierkę na obozach ogarniałam. Kafarem. Młotkiem. Mostówkami. Teraz mi się nie chce. Czasem z lenistwa. Czasem z braku czasu. Czasem szkoda mi paznokci. Nie jestem z paniuś. Ja po prostu lubię czarne niezarysowane paznokcie. Czasem relaksująca jest myśl, że wydłubuję komuś nimi oko… ale to na marginesie… Ale chyba nauczę się wiercić w ścianach. I zrobię w końcu prawo jazdy. Nikt mi w kaszę nie dmuchnie. Już nigdy.

Na pierwszą przejażdżkę pojechałam z kluczami. Tymi do dokręcania śrubek 😉 Kilka razy zsiadałam i zmieniałam układ kierownicy. Dokręcałam siodełko. Spory kawałek przeszłam piechotą. Prowadząc rower. Delektowałam się cichutkim szumem przerzutek. Stary rower hałasował masakrycznie. Miał głośny mechanizm… Skrzypiał ze starości i z zajechania… W ogóle po dzisiejszym popołudniu zastanawiałam się , jakim cudem tyle mi dawała jazda na tym starym złomie. Przecież tego nie da się z niczym porównać…

Rower wybrała mi K. Nie istnieje chyba NIKT, kto jest w stanie lepiej dobrać rower. Pod wzrost. Pod potrzeby. Pod charakter. Podobno niedaleko jest taka cudowna optyczka, która dobiera oprawki pod barwę duszy. Wybieram się do niej. Nie chcę już nosić 10-letnich okularów, bo się przyzwyczaiłam. Czas na zmianę. I znów będę miała wyrzuty sumienia. Ale słowo się rzekło. A wracając do K. – zaufałam w 100%. K. powiedziała, że rower ratował jej życie wiele razy. Wiem dokładnie, o czym mówiła. I wiem, że wybrała mi taki rower dlatego, że doskonale wiedziała, że gdyby nie rower, to leżałabym pod kołdrą. W upał. Wydałam grubą kasę (jak na siebie, jak na rower podobno wcale gruba nie była ;)) i po pierwszym kilometrze wiedziałam, że to będzie najcudowniejsze popołudnie ostatnich miesięcy. Przejechałam 23. Tylko tyle. Tylko tyle dlatego, że już naprawdę musiałam wracać.

Lekki ruch nogą. Prędkość.
Wiatr. Chłód. Pot.
Słońce. Złota godzina.
Ból kolan. Ból ud.
Głośny płacz.
Głośny śpiew.
Głośna modlitwa.
Cicha modlitwa.
Czas ze sobą.
Czas z Bogiem.
Czas z własnymi myślami.
Czas bez własnych myśli.
Czas z własnymi emocjami.
Czas bez emocji.
Godzina szlochu.
Godzina żalu.
Godzina rozpaczy.
Godzina tęsknoty.
Godzina nietoperzy.

Czas z Tobą. Czas bez Ciebie.

23 kilometry. Dziś tyle wyszło. Jutro przemyślę trasę. Jutro pojadę rano. Bo popołudniu muszę myśleć i wyglądać.
23 kilometry.
23 kilometry. Myśli o tym, że po 20 muszę dokręcić pedały. Bo korbę mogę zepsuć.
23 kilometry.

SAMA.
SAMA.
SAMA.

Sama sobie skręcę rower. Sama sobie złożę meble. Sama sobie pomaluję paznokcie i obetnę włosy. Sama zrobię szalik na drutach. Sama ogarnę oprogramowanie. Sama zrobię poprawki w htmlu. Sama sobie policzę. Sama wybiorę, kogo o co pytać i komu ufać. Sama sobie popłaczę we wlasne ramię. Im więcej wiem o życiu, emocjach i psychologii, tym wbrew pozorom mi trudniej prosić. Zosia Samosia. Dam sobie radę sama.

SAMA.
Sama.

.

.

.

.

Z wyjątkiem. Z wyjątkiem załatania tej pustej dziury w środku. 23 kilometry bezskutecznego łatania dziury…

.

.

.

.Dziś nie widzę księżyca. Jest zimno. Zbieram się do łóżka. Zbieram się z mojego romantycznego balkonu. Który zrobiłam SAMA.