Zimowe dni mają w sobie coś bardzo… nie wiem jak to nazwać… tajemniczego? Zbyt romantycznie. Niesamowitego? Zbyt trywialnie… Naprawdę nie wiem… Mają COŚ. Chłód, wiatr, szarość, prześwitujące spomiędzy drobin śniegu umarłe źdźbła trawy… ogólna brzydota… to wszystko wdziera się w zmysły i pobudza dziwne obrazy.
Miesiąc: luty 2018
Niechcący…
Jednak wyszłam na spacer. I dobrze. I nie umarłam po spacerze. Może dochodzę jako tako do siebie? Odważyłam się pójść tylko dlatego, że moje własne cztery ściany darły się do mnie w niebogłosy. Chaotycznym wrzaskiem. Pojedynczymi okrzykami ryjącymi zmysły. Przebodźcowały mnie. Ściany. Książki. Telefon. Kolorowe zakładki do książek. Talerze. Widelce. Nadpleśniałe jabłko. Nadmiar. Niedobór. Pustka. Przepełnienie.
Pusty (s)pokój
Dopadło mnie. Pusty śmiech. Pusta kpina.
Farba
Kołdra. Druga. Trzecia. Głowa pod jedną z nich. Koszulka. Druga. Trzecia. Bluza. Sweter. Rozgrzewająca herbata. Leki. Kropelki potu spływające między piersiami. W końcu mam ciepłe stopy. Ale w środku… w kończynach… w brzuchu… w klatce piersiowej… nieroztapialny sopel lodu. Bolesny. Nie dający się niczym poruszyć. Nawet odrobinę.
Rylcem po duszy
Piszę. Piszę. Piszę. Rylcem ostrym po duszy.
Kubek i studnia
Mój nowy kubeczek 🙂 „Najlepszy przyjaciel przeszedł z Tobą przez wszystkie Twoje szalone historie”. Coś w tym jest. Bardzo jest.