STRASZNIE nie chce mi się pracować. Tak, jeszcze siedzę Uroki wolnego zawodu zmiksowanego ze słabą organizacją
Miesiąc: lipiec 2017
Beton i szyszki…
Oto ja. Wypieprzyłam się na rowerze po raz drugi. Nie minęły jeszcze 24 godziny od pierwszej wywrotki. Tym razem i sytuacja i powód wewnętrzny był inny. Uczucia też mam inne. Jestem wściekła na siebie. Serio. Boli jak jasna cholera. Bardziej niż wczorajsze.
Gitarrra!!
Środek nocy, normalni ludzie śpią, a Z cicha pęk wyciągnęła gitarę…
Rowerem w piach
No to stało się. To musiało w końcu nastąpić. Wyrżnęłam się na rowerze. Tak solidnie. Kierownica z impetem trafiła w uda, oba. Mam GIGANTYCZNE siniaki. Bolą nawet przy chodzeniu. Reszta jak to po wywrotce. Krwi dużo nie było. Za to ziemia w przerzutkach wyprowadzała mnie z równowagi resztę trasy.
Cisza…
Wreszcie zostałam sama. Nie ma nikogo w domu. Jest tylko cisza. Cisza, ja i Cohen. I moje chaotyczne myśli…
Nie czuć. Nie myśleć.
I did it again.
Dlaczego tak mnie wciąż ciągnie do analizowania tego, co po prostu należałoby odpuścić? Dlaczego wciąż szukam wyjaśnienia? Dlaczego wciąż się staram zrozumieć rzeczy, których najpewniej nigdy nie zrozumiem? Dlaczego tak bardzo potrzebuję mieć „poukładane”? Dlaczego tak trudno mi znieść niektóre uczucia?
…podobno mam dobre serce…
Pewnie. Hajs musi się zgadzać. Ja to bardzo dobrze rozumiem. Ale fajnie by było, jakby sumienie też się zgadzało.
„Prawda Was wyzwoli” (J 8,32)
Wysłuchanie. Dobre słowo. Wsparcie. Wyczucie. Są księża, którzy potrafią zmienić życie w półtorej godziny. Wczorajsza rozmowa tak bardzo mnie odciążyła, że aż nie poznaję samej siebie. Jakbym nagle wróciła do siebie sprzed trzech miesięcy. Czterech. Wyszłam z poczuciem, że powinien zostać świętym. Natychmiast. Santo subito.
NIE JESTEM BYLE CZYM!
Nie miałam ochoty niczego pisać. Nadal w sumie nie mam. Albo może mam, ale konkretne rzeczy…. najpewniej nic z tego nie wyniknie, więc trochę szkoda mi sił. Najpierw muszę zmienić tok moich myśli. Na ten temat na razie napiszę tylko jedno. Tylko to, co nie daje mi żyć:
Like a trash
Shit happens. Mogłabym na tym skończyć i przejść do porządku dziennego. Lubię to zdanie. Po prostu gówno się zdarza. Nie każdy jest zrównoważony (no ja nie jestem, ale chyba mogę założyć, że nie tylko ja ;)), nie każdego mogę zrozumieć, nie każdy chce być zrozumiany, nie każdy ma ochotę na tłumaczenie się. I spoko. Nie oczekuję tego. Naprawdę. Ale są sytuacje, w których po prostu nie jestem w stanie sobie tego przełożyć na język moich emocji.