„Wyrwij murom zęby krat…”

Mam ochotę pisać. Znów. I czuję, że płynę w tym. Znów płynę lekko i swobodnie. Ale nie daję sobie szansy. Tak jak niedawno nie mogłam zmusić się do roboty, tak teraz nie daję sobie czasu na myślenie. Praca, praca, praca. Moje wnętrze sobie radośnie grzybieje.
Przeżycia ostatnich miesięcy pokazały, jak bardzo jestem łasa akceptacji. Jak bardzo boję się odrzucenia. Jak bardzo przeżywam różne rzeczy. Jak bardzo jestem zapatrzona w siebie. Jak bardzo zgubiłam to, co jest w moim życiu najważniejsze. Jak bardzo uciekły mi z oczu priorytety. Jak bardzo dałam w sobie rozpalić dziecinne pragnienie sukcesu i jak jeszcze bardziej dziecinnie to pragnienie wprowadziłam w życie.
 
Ale pokazały mi też, jak bardzo jestem silna. Tak. Jestem silna. Jestem skrajnie wrażliwa i delikatna. Ale też potrafię wykrzesać w sobie siłę i dojrzałość, o którą sama siebie bym nie podejrzewała. Potrafię podejść do siebie samej z troską. Tylko ja wiem, jaki to koszt. Ale potrafię. I jestem z tego dumna.
 
Pokazały mi, jak łatwo mogłam stracić to, co jest fundamentem. Jak ogromne mam szczęście, że tego nie straciłam. Jak wielkie mam oparcie w moim mężu. Jak wiele zawdzięczam innym ludziom wokół mnie. Jak bardzo jestem akceptowana, kochana i chciana. A jak bardzo wciąż mi mało. I jak bardzo przeceniałam swoje dotychczasowe poczucie dojrzałości.
 
Jak bardzo, jak bardzo, jak bardzo.
Milion razy „jak bardzo”. I jeszcze milion.
 
To jest bezcenne: Spojrzeć na siebie kompletnie z boku. Jak na odrębną osobę, którą dobrze znasz. Szkoda tylko, że żeby tak na siebie spojrzeć, żeby zobaczyć niewidzialne, żeby zauważyć dotychczas niezauważone, musiało się tak dużo stać. Musiałam dostać kubeł zimnej wody. Kilka kubłów. Z różnych stron. Aż wreszcie zaczęłam czuć, że jestem mokra. Ociekająca od sygnałów, których mój tępy łeb nie chciał za żadne skarby zauważyć. I teraz marznę. Bo przyszła jesień. A ja wciąż jestem mokra. Słabo schnę. Chłonę tę wodę. Jak już się otworzyłam, to chłonę ją całym sercem. Całą sobą.
.
.
.
.
.
.
Wiesz, co to znaczy, kiedy tak bardzo chcesz zrozumieć, tak bardzo chcesz powiedzieć, tak bardzo chcesz wyjaśnić, ale widzisz ŚCIANĘ? Albo, co gorsza, wydaje Ci się, że nie ma żadnej ściany? Albo jak to jest, kiedy taka ściana runie? Jak zobaczysz, że ta ściana kryła jedno wielkie oszustwo?
 
Boli pod tymi gruzami. Jestem obita. Podrapana. Wszędzie sińce. Ale Mur Berliński leży. I masz wolną drogę na Zachód. Ku lepszemu. Wiesz, że to jest lepsze. Wiesz, że wolność jest lepsza. Ale okazuje się, że przez szparę nie widziałeś wszystkiego. Nie widziałeś tego, co kryło się tuż za nią. Nie wiedziałeś, czym tak naprawdę ta ściana jest.
 
Teraz leżę pod gruzami. Droga jakby wolna. Jakby, bo wciąż jestem pod gruzem. Nowe zobaczone. Nie tylko przez dziurkę od klucza. Nowe jest piękne. Nowe jest warte tego, żeby się wygrzebać. Tam jest inaczej. Tam jest trudniej. Bo stajesz w prawdzie o sobie samym. O Twoich wyobrażeniach. Orientujesz się, że ta ściana w ogóle BYŁA. Orientujesz się, że to, co Ci się wydawało, jest zupełnie czymś innym.
 
Ale tam jest dojrzalej. TAM JEST WOLNOŚĆ. Warta tego bólu. Warta wyrzeczeń, zobowiązań… Tylko ten gruz. Boli bardzo. Naprawdę bardzo. Chaos jest ogromny. Niewiarygodnie ogromny chaos. Nie wiem, jak się w tym znaleźć. Nie wiem, jak się leczyć. Nie wiem, co opatrywać. Nie wiem, do kogo wołać, żeby pomógł mi się wydostać. Boli mnie głowa. Boli mnie serce. Czuję żal do siebie. Wściekłość na swoją niewiarygodną ślepotę. NIEWIARYGODNĄ!!
 
Chciałabym cofnąć czas. Ale nie żałuję tego oświecenia. A Ty? Bądź czujny. Dojrzałość nie musi kosztować tak wiele bólu. Gdybym tylko umiała zrozumieć to wcześniej…