Wyjaśnić wrażliwość…?

Kochani, dziękuję za troskę, którą mi okazujecie 🙂 Bardzo jej potrzebuję. Jednak chciałabym zostawić kilka słów na temat jej treści…

To, co piszę, wynika z moich doświadczeń, pracy nad sobą i skrajnej wrażliwości emocjonalnej. Dodatkowo znalazłam się w bardzo specyficznej, cholernie trudnej i kompletnie nowej sytuacji życiowej, której apogeum minęło dosłownie kilka dni temu. Obym miała rację i faktycznie minęło.

Mam za sobą depresję i parę innych rzeczy. ZA SOBĄ. Ze wsparciem. Terapeutów i osób, które były i są przy mnie. I tych, których już nie ma… Moje reakcje są dla mnie wciąż zaskakujące. Bo nie są depresyjne. Ale to nie znaczy, że nie szarpią do mięsa, że nie reaguję mdłościami, że spycham je lub odkładam. Czucia nie da się kontrolować. Czucie można tylko obserwować, z czasem interpretować. I uczyć się z nim żyć.

Ja zrobiłam kosmicznie dużo, żeby poprawić swoje postrzeganie świata. W zasadzie, żeby je z gruntownie przebudować. Żeby nauczyć się rozpoznawać niedojrzałe impulsy i je przepracowywać. Po to, żeby umieć żyć z moją naturą, jaką jest skrajna wrażliwość, opatrzona zewsząd niesamowicie trafną intuicją, która czasem przynosi więcej stresu niż pożytku. Po to, żeby funkcjonować wśród satysfakcjonujących, prawdziwych relacji. Po to, żeby ułożyć moją duchowość tak, żeby nie była kulą u nogi, a głębokim, satysfakcjonującym przeżyciem.

Ale jak to się ładnie mówi – nie ma ludzi zdrowych, są tylko źle zdiagnozowani. Pewne rzeczy jeszcze przede mną. Przede wszystkim poradzenie sobie z głębokim poczuciem odrzucenia i odbudowanie zaufania do świata na podstawowym poziomie. To wymaga czasu. Na ten moment wydaje mi się niemal niemożliwe i próbuję odnaleźć się w tym, co mnie spotkało. I to, że o tym piszę, nie znaczy, że jestem z gruntu do leczenia. Nie każda emocja, nie każdy gorszy nastrój i nie każda żałoba wymaga pomocy specjalistycznej. Zdrowie psychiczne i dojrzałość emocjonalna nie polega na nie_czuciu. Na braku chwil, w których sięgamy dna. Tylko na umiejętności radzenia sobie z tym, co nas spotyka. Jednym z moich sposobów radzenia sobie jest pisanie. I uważam, że to zdaje swój egzamin. Aż jestem zaskoczona, jak dobrze.

Jest mi strasznie trudno i tego nie ukrywam. Ale mam głębokie poczucie, że moje wpisy pomagają nie tylko mnie. Ja się wypiszę i mi lżej. Dam upust emocjom, wrażliwości i potrzebom twórczym. Ale widzę też lajki, widzę komentarze. Wiem też z wiadomości pw, że to pomaga innym. I to mnie dodatkowo motywuje. Ale jeśli Wam to nie pomaga, jeśli macie mnie za wariatkę – nie czytajcie. Nie musicie. Ale nie przypinajcie mi łatek. I tak mi niełatwo. Jeśli chcecie to czytać, dowiedzcie się czegoś o mnie i o powodach moich wpisów. Zobaczcie w nich wrażliwość i głębię, a nie próby zwrócenia na siebie uwagi jakiejś dziwnej „stukniętej”. Nie zależy mi, żeby czytał to każdy. Nie potrzebuję szerokiej publiczności. Chcę być z tymi, którym to może coś dać. I tym właśnie „Wam” dziękuję za to, że jesteście.