Mam 34 lata.
Dziś czuje się staro. Mam poczucie, że mój czas na budowanie rodziny został zmarnowany. Może niesłusznie tak czuję. Nie wiem. Nie będę o tym teraz myśleć. O niczym już nie chcę myśleć.
Mam długie rzęsy. I coraz dłuższe czarne włosy. Noszę je luźno. Niemal nigdy nie upinam. We włosach mam trawę i igliwie. Bo leżałam w lesie. Na mchu. I płakałam. Chyba z godzinę.
W końcu. W końcu płakałam. Płacz unosił się echem miedzy drzewami. Wzdrygiwałam się. A co, jeśli ktoś usłyszy? Nie wypłakałam wszystkiego. No bo jak to tak. Co ludzie powiedzą.
Bolało to wypłakane. Bolało niewypłakane. Bolałeś Ty.
Ale mnie nie wolno cierpieć. Zawsze ktoś ma gorzej. Mnie nie wolno czuć złości. Nie wolno myśleć, że gdybym mogła, wyrwalabym Ci wątrobę. I z lubością patrzyła na krew na moich dłoniach. Nawet gdybym mogła tak myśleć, to wszystko krzyczy, że jednak nie. Bo jak połączyć w sobie taką tęsknotę i pragnienie Ciebie ze złością, żalem i chęcią mordu? A przepraszam. Ty jesteś ok. Nie mam prawa się tak czuć, bo to nieuzasadnione. Inni mają gorzej. Ty masz gorzej…
.
.
.
.
Mam dobre serce. Tak mowią. Niektórzy. Ale ja zawsze miałam siebie za egoistkę. Jestem też podobno inteligentna. Nawet zabójczo. Ale zabójcą jesteś Ty.
Nie palę. Ale dziś wypaliłam dwa. Cięgiem. Nie umiem się zaciągać. Ale nie szkodzi. Duszący kaszel i kołowanie w głowie jest lepsze niż rozpaczliwe pragnienie, żebyś się znów pojawił. Mogę się truć. Już mi nie zależy.
Kocham rower. Stary już na wykończeniu. Kupiłam nowy. Kupiłam rower, sukienkę i kapelusz. I buty. I nawet bieliznę. Zrobiłam coś dla siebie. I mam wyrzuty sumienia.
Widzę atmosferę. Słyszę kolory. Dotykam światła. Czuję pod palcami drugie dno. Mówię obrazem. Zapach powoduje wizje. Dźwięk wibruje w dłoni. Wiem o Tobie więcej niż myślisz.
Wiem z Twoich oczu. Wiem z międzywiersza. Wiem, bo w Tobie czytam. Wiem, bo mi się śnisz.
Wiem, bo mam szósty zmysł.
Wiem, bo jestem wariatką.
.
.
.
.
Tak. Jestem wariatką. Możesz wbić mi sztylet prosto w serce. Mogłeś. I to zrobiłeś. W białych rękawiczkach. A on tylko dopchnął. Choć patrząc z boku można było się spodziewać, że to on wbije pierwszy. Mniejsza o to. Teraz jest na wylot. A Ty masz czyste ręce. Czyste. Czyste ręce i sumienie… on też. Bo przecież to moja wina… jak śmiałam? Jak śmiałam mieć potrzeby? Jak śmiałam być sobą? Innych niż reszta przecież spycha się że skały. Za dzieciaka.
Krew płynie cienką strugą. Dwie kobiety próbują mnie łatać na odległość. Ale to trudne. Bo Ty stoisz na straży. To trudne, bo ja jestem Zosia Samosia. Prosić o pomoc??? Przyznać się, że potrzebuję ramienia, żeby po prostu płakać? Żeby się upić i nie myśleć, że muszę dobrze wyglądać i mówić z sensem? Przyznać się, że trzymanie tego pod kontrolą to jest koszmar?
Przyznać, że potrzebuję Ciebie? Że mi się śnisz? Że modlę się, żeby Bóg pomógł mi się z tym uporać?
Po co?
Co warta jest wariatka?
Co warta jestem dla Ciebie?
Zdjęcie: Obraz Henrietty Harris