Wreszcie mam. Tak jak chciałam. Balkon. Całe dwa metry kwadratowe. Po mojemu. Bluszcz. Lampki. Lampiony. Kanapa. Stolik. Ciepła noc. Bardzo ciepła. Mogę tu siedzieć i napawać się efektem. Dobrze mi.
Mega odpoczęłam dziś walcząc w upale z kilometrami zielonych wąsów. Oderwałam się przede wszystkim od pracy. Wyjrzeć z czeluści pracoholizmu na kilka godzin – to jest coś. Włączyć komputer tylko dla Youtube – to jest coś.
Oderwałam się od snów. Nie wiem o czym. Ale obudziłam się że łzami pod powiekami. Trochę płakałam przy kawie. Potem rentgen zęba. Podobno nikt nie ma takich fajnych zębów jak ja. Wszystkie korzenie po skosie. Jakby tańczyły. Zgubiłam bluzę, ale ją znalazłam. Zapomniałam okularów przeciwsłonecznych i ledwo wytrwałam z zapuchnietymi od porannego dołka powiekami.
A potem syn przyniósł zdjęcie naszej trójki i poprosił o ramkę. I znowu w płacz. Cośmy temu dziecku zafundowali…
.
.
.
.
.
Wciąż boli. Nie tylko to, że zostałam sama. Z problemami. Swoimi. Wspólnymi. Nie tylko to, że mimo, że w wymodlonej zgodzie, to jednak przeciwko sobie. Nie tylko to, co się dzieje ostatnio w mojej pracy… Boli ciało. Bo ciało pamięta. Pamięta to, co się działo, choć głowa może wypierać. Pamięta każdą emocję. Szczególnie nieprzepracowaną. Bo wrażliwość funduje nadmiar emocji. I nie wszystkie są do ogarnięcia… Co gorsza ciało wie, co było potem. I to też pamięta. Wystarczy zapach. Kolor słońca. Dźwięk. Wystarczy szeroko pojęte NIC. Ono i tak pamięta.
Wystarczy odchorować? Nie jeść kilka dni? Nie spać? Nie wiem. Nie chce mi się o tym myśleć. To się dzieje. Nie jem. Nie śpię. Samo mi się płacze. Cóż mi pozostaje? Poddać się temu. Nie jeść. Nie spać. Płakać. Dziękować Bogu, że są łzy. Że dziś były. Bo zazwyczaj ich nie ma.
Nie mam siły nad tym pracować. Integrować. Ch. wie co jeszcze z tym robić. Nie mam siły. Chce sobie w tym pobyć. W samotności własnej głowy. W realności wspomnień bez wspomnień. W bólu fizycznym. Nie chce tylko bólu psychicznego. Mam na niego ogromną niezgodę. Jak nigdy. Nienawidzę go dziś. Nienawidzę, odpycham, staję naprzeciw i wbrew. A potem… A potem okazuje się… że on mną włada. Dominuje. Jest na wprost. A stawianie czoła polega na byciu w pionie do wyrzygu. Na histerycznym załatwianiu zaległych spraw. Na pracy, pracy, pracy. Dopóki wspomnienia bez wspomnień nie pojawią się także w niej. A jest ich mnóstwo. Bo tam byłeś. Wszędzie byłeś.
Pieprznij tego swojego diabełka. Tak. Piszę o Tobie. Tylko… jakie to ma znaczenie i dla kogo, skoro Cię nie ma…?
.
.
.
.
.
Fikcja literacka…?