…podobno mam dobre serce…

Pewnie. Hajs musi się zgadzać. Ja to bardzo dobrze rozumiem. Ale fajnie by było, jakby sumienie też się zgadzało.

Mam dość przepraszania, że biorę pieniądze za swoją pracę! Pieniądze nie są najważniejsze. Dlatego sporo tego, co robię, robię charytatywnie, a mogłabym mieć sporo kasy więcej, gdybym rozliczała się co do grosza, nie oglądała się na etykę, moralność, gdybym nie chciała z siebie dać. Podobno mam dobre serce i przez to nigdy się nie dorobię. Może i tak. Ale jednak doszłam do etapu, w którym czuję, że moja wiedza JEST coś warta. Że musiałam poświęcić bardzo dużo, żeby ją zdobyć. I Z CZEGOŚ MUSZĘ ŻYĆ!

Ale spoko. Lepiej mieć podejście, że „ja nie wiem, czy to co robisz, ma sens, poza tym czekają mnie kolejne koszty, więc na wszelki wypadek wyciągnę od Ciebie równo 100% więcej niż planowałem, a potem zarzucę, że nie uprzedziłeś, że to kolejny koszt”.

Lepiej wypoleruj sobie czubek nosa. Bo możesz niechcący go nie zauważyć w natłoku innych wrażeń i jeszcze niechcący wykażesz się zrozumieniem dla mechanizmów rynku pracy. I zrozumieniem dla drugiego człowieka. A to byłby pech, prawda?
.
.
.
.
.
.
.
.
Przepraszam, że nie urodziłam się z wiedzą i umiejętnościami.
Przepraszam, że zdobycie wiedzy kosztowało.
Przepraszam, że biorę kasę za to, co robię.
Przepraszam, że muszę spać.
Przepraszam, że mam rodzinę.
Przepraszam, że czasem potrzebuje odpocząć.
Przepraszam, że muszę mieć kasę NIE NA PIEPRZONE KARAIBY, tylko na jedzenie! I leki.
Przepraszam, że nie jestem pogotowiem.
Przepraszam, że w nocy o północy nie odpowiadam na Twoje problemy.
Przepraszam, że nie zbawiam świata.
Przepraszam, że nie mam poczucia misji zbawiania świata.
Przepraszam, że nawet nie garnę się do tego, żeby taką misję poczuć.
Przepraszam za introwersję i brak zaangażowania społecznego. Przepraszam za brak pokrewieństwa z Matką Teresą.
Przepraszam, że jestem tylko zwykłym, cholernym człowiekiem.
.
.
.
.
.
.
.
.
Dlaczego zawsze, jak coś z siebie dam, to potem muszę się wynurzać jak mara z bagien? Albo jak ta piękna czarnowołosa w „Ringu”? Ledo żywa, bez błysku w oku, obolała, pokaleczna. Dlaczego ja zawsze tak się staram i wychodzi jak zwykle? Moja praca i chęć dawania z siebie tyle, ile jestem w stanie, aż niemal poza granice funkcjonowania, aż czasem ze szkodą dla moich interesów, czasem ze szkodą DLA MOICH BLISKICH, rzadko jest doceniona. Docenienie jest super i chyba pamiętam większość podziękowań wykraczających poza to, czego oczekiwałam, ale ja nie chcę wiele. Ja bym chciała tylko nie dostawać po dupie. A dostaję. Nie tylko zawodowo. Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowanie. Miałam to sobie wytatuować. NA CZOLE.

 


.
.
.
.
.
.
.
.
.
Wyżaliłam się. Dziękuję za uwagę. I poproszę o pocieszenie, bo chyba to rzucę w cholerę i wstąpię do klasztoru. I będzie święty spokój. Nikt nie będzie niczego ode mnie chciał, nikomu nie będę przeszkadzała w życiu. Nikomu nie będę delikatnie sugerowała, że chciałabym z czegoś żyć. Nikomu nie będę sugerowała, że chciałabym mieć jakikolwiek komfort tego życia. Chociażby emocjonalny. Nikomu nie będę zawracała głowy swoim jestestwem, nie będę zużywać tlenu i wody, nie będę nikomu generować problemów mniej lub bardziej egzystencjalnych.
.
.
.
.
.
.
Dobra, idę stąd. Pokoloruję sobie piękną kolorowankę. Albo wezmę jakieś tabletki. Bo życie boli. I brzuch też boli.
Dobranoc.
.
.
.
.
.
P.S. Dziś postanowiłam sobie, że będę regularnie pisać o sobie coś dobrego. Coś, co przekazują mi osoby, którym na mnie zależy. Które wiem, że nie kłamią. Ale mimo wszystko jest mi tak bardzo trudno w to uwierzyć. Chciałam codziennie. Ale nie jestem w stanie. Ale raz na tydzień na przykład?

No to już dziś sobie napisałam. I napiszę jeszcze raz. Tym razem bez komentarza i przepraszania. Tak. Mam DOBRE SERCE. Tak. Mam wiedzę i umiejętności. Tak. SĄ COŚ WARTE.
.
.
.
.
Hard long day again.