Pod ścianą…

Gdzie jest Twój spokój?
Gdzie się podział?
Kiedy się podział?
Dlaczego się podział?

Komu go oddałeś?
Kto go zabrał?
Komu pozwalasz w niego ingerować?
Dlaczego pozwalasz?
 
Co jest przyczyną tego, że nie możesz go odzyskać?
Co Cię blokuje przed sięgnięciem po niego?
Gdzie jest ta ściana?
Czy widzisz w ogóle tę ścianę?
Ja nadal nie wiem, gdzie jest mój spokój. Ale ścianą okazało się zobaczenie ściany. Jej faktury, koloru, celu w jakim tam stoi… Nie chcę jej przekraczać. Bo znowu będzie bolało. Bo będzie nieodwracalnie. Bo… nie wiem co.
 
Ściana przed ścianą. Agorafobia mi nie grozi…
.
.
.
.
.
.
.
.
Czasem się nienawidzę za swoją siłę. Bo to nie jest BRAK siły. Nie pogrążyłam się pomimo. Jestem silna. 5 ostatnich miesięcy zaskoczyło mnie samą. Ale czasem się za to nienawidzę. Bo w tej sile stoję, nie dając sobie podciąć nóg. Bolą, poobijane. Bardzo bolą. Poobijane od mojej śmiałości, determinacji, nieśmiałości i braku determinacji. Od nieumiejętności rezygnacji. Też z siebie. Poobijane od ułudy.
O skrzydłach nie ma ani słowa. Nie wiem, czy mam jeszcze skrzydła. Może mam. Ale na pewno połamane. Bez piór. Chciałabym być piękna jak anioł i mieć skrzydła jak anioł… Być bardzo szczupła… mieć dłuuuugie włosy… a ja wyglądam okropnie w dłuuuugich :/ Co za pech 🙁
 
Takie p…dolenie. Ale naprawdę bym chciała.
 
Nie daję sobie podciąć nóg za żadne skarby. I cierpię. Bo „Zesram się a nie dam się”. Bo nawet jak oberwę kijem po tych nogach… a oberwałam bardzo… to twardo stoję… Zaciskam zęby. Płaczę. Ale łzy są tylko moje. Bo przecież twarde, silne kobiety płakać nie będą. Po co ryczeć? Żeby następnego dnia mieć zapuchnięte oczy i niczego nie móc zrobić? Po to, żeby kogoś ruszyło? Po co? Jestem za stara na wiarę w takie bajki.
 
Co za paradoks. Kiedyś wydawało mi się, że jestem jak lalka z porcelany. Jak takie piórko. Taka delikatna. Może i taka byłam. Każdy dotyk bolał. Byłam naprawdę „biedna”, potrzebowałam wsparcia i opieki, poprowadzenia w dorosłym życiu. Byłam zaprogramowana na „nie dasz rady” i „świat jest zły”. Wystarczył podmuch. I już piórko było zdestabilizowane. Teraz? Nogi. Bolą.
 
Program zmieniłam. Na to moje cudne „Zesram się a nie dam się”. Lepiej? Chyba mimo wszystko lepiej. Teraz delikatność jest pod skorupą. Nie boli tak bardzo. Czasem z satysfakcją widzę jak czyjaś szpila na tej mojej zbroi się wygina. Chciałabym nie mieć tej satysfakcji. To nie jest dobre uczucie. To jakaś zawziętość… z drugim dnem… Oby to się nie obróciło przeciwko mnie. Trochę nie wiem, jak to rozegrać.
 
Nadal czuję, że potrzebuję bliskości. Wsparcia. Że świat jest zły, że nie dam rady. I na każde „nie dam rady” słyszę swoje własne: TFU! ZESRAM SIĘ A NIE DAM SIĘ. Obsesja? Samoobrona? Chyba to drugie… Czy w ogóle da się zmienić to, co jest tak głęboko wdrukowane? Czy zawsze będę musiała stać nad tym i pilnować, żeby nie zjadło…? Jestem silna. Na swój sposób. Kobietą czołgiem nie byłam i nigdy nie będę. Nie wiem, czy żałuję, ale wiem jedno. Wrażliwość, która mi towarzyszy… Kocham ją i nienawidzę jej.
.
.
.
.
.
.
.
.
Zaakceptować?
Tak.
Szukać dalej tego spokoju?
Tak.
Zmierzyć się ze ścianą…?
TAK! Do jasnej cholery, TAK!
.
.
.
.
.
Tylko, że to jest nie do zrobienia…