#niewiemjakitytuł, bo wszystko jest kijowe

Nie będzie długo, bo nie może być długo. Mam mało czasu, a muszę zrobić robotę. Na już. Ale czuję, że muszę napisać. Cokolwiek. Najwyżej to rozwinę później.

Nie wiem, co mi zrobiły z głową te ostatnie dni, sny, przeżycia… Czuję chaos, ciężar i zmęczenie. Nie mam wniosków. Nie wiem, co będzie później, bo nie umiem na to spojrzeć z perspektywy. Wczoraj było już lepiej. Normalnie pracowałam mimo złego samopoczucia. Taka niedziela… Sobota przepłakana, w niedzielę nie po Bożemu, ale nie było wyjścia. Dalej tonę w obowiązkach. I dale chce mi się płakać, ale to taki płacz z przeciążenia chyba…. Bo ciągle kaszlę. Ale coś jest w mojej głowie, co z jednej strony powoduje ciężar na żołądku, na powiekach, w sercu… to coś, co położyło mnie tak gwałtownie w sobotę… z drugiej nie pozwala mi się pod nim ugiąć. Nie wiem, co jest. Nie rozumiem tego. Chciałabym już spojrzeć na to z zewnątrz. Ech… za dużo myśli…

Trzymajcie za mnie kciuki, pomódlcie się. Pomódlcie się za mnie, jeśli jesteście wierzący. Pomódlcie się, żebym umiała się modlić. I żebym… nie wiem, żebym co. Chyba, żebym szczerze, autentycznie i bez oporów umiała w to wszystko wpuścić Boga…

Znikam do pracy…