Zabierz Boże. Zabierz czarodziejstwa z mej ręki. Niech wieszczbiarzy już we mnie nie będzie! Zabierz moją intuicję. Zabierz emocjonalność. Uczyń mnie na jeden krótki dzień człowiekiem bez czucia.
Zabierz ode mnie umiejętność czytania w cudzych myślach. Zabierz ode mnie zdolność jakże celnego wyłuskiwania cudzych potrzeb, problemów i wątpliwości spomiędzy niewypowiedzianych słów. Zabierz ode mnie potrzebę ich spełniania kosztem siebie. Zabierz wewnętrzny przymus szukania. Zabierz pieprzoną ślepotę i błędy interpretacyjne! Tę chorą mieszankę wiary i czucia z potłuczonym szkiełkiem i krótkowzrocznym, astygmatycznym okiem ze zniszczonym ciałem szklistym! Zabierz tę chorą empatię. Zabierz mi poczucie obowiązku pomagania i wspierania tych, którzy nie chcą lub nie umieją przyjąć. Zabierz ode mnie bycie światłem prawdy! NIE_CHCĘ_GO. Bycie światłem… prawdy… dumnie brzmi… Pffff…
Zabierz celne oceny stanów psychicznych innych ludzi. Zabierz zdolność dostrzegania tej delikatnej, niemal nieuchwytnej, cienkiej nici metafizycznego, odrealnionego porozumienia i odruchową potrzebę chwytania jej końcem palców. Zabierz potrzebę samorealizacji. Zabierz potrzebę akceptacji i bycia zrozumianą w tym wszystkim przez innych. Zabierz to sobie Boże!
Zabierz tę głębię. Zabierz to, co zabiera mi spokój. Co każe bardzo celnie dostrzegać drugie dno. Trzecie dno. Siódme dno. Pokazywać innym to, co ja widzę a oni nie. Co każe mnie samej dążyć do szczęścia zamiast do otępiałej akceptacji dnia codziennego. Nie chcę wyraźnego widzenia sygnałów niewerbalnych. Słyszenia cudzego wzroku. Widzenia dźwięku. Smakowania zapachu. Nie chcę tego! Nie chcę być błędem natury! Nie chcę żyć w poczuciu, że nie mam szans na bycie zaakceptowaną taką, jaką jestem, bo jestem pieprzonym dziwadłem, którego ludzie się boją! Nawet ci, którzy twierdzili… nie ważne, co twierdzili. Nie chcę życia w ciągłym poczuciu bycia nie taką – albo niewykonalne dla mnie oczekiwania wypowiadane w obcym języku, albo znamienne milczenie, albo w pokrzywy, albo drzwiami po palcach…
Nie chcę umiejętności przewidywania. Czucia cudzych uczuć. Pewności co do nich i jednoczesnej niewiary w siebie, bo skąd mogłabym mieć pewność… Nie chcę snów. Głębokich, treściwych. Nie chce ich. Nie chcę wiedzieć, jak bardzo są prawdziwe. Senniki to pieprzenie. Nigdy nie potrzebowałam sennika, żeby zrozumieć, co śnię. Nie chcę tego. Nie chcę tego, po prostu nie chcę. To studnia bez dna. To studnia nie do zapełnienia. Chcę spać i budzić się wypoczęta. Nie chcę puchnąć. Nie chcę drętwieć. Nie chcę przetwarzać bez żadnej przerwy. Nie chcę!
A jeśli to nie wieszczbiarze? Jeśli to nie czarodziejstwa skrajnie emocjonalnej, poetyckiej duszy? Jeśli to mój dar? Czy założeniem daru jest powodowanie cierpienia? Mojego? Twojego? Czy dar jest tym, co ma pomóc? Mnie? Innym? KOMU? Jak korzystać z takiego daru, żeby dawać szczęście? Gdzie są ci, którzy go potrzebują? Jestem z nim sama. Bo tylko sprawia kłopoty. Bo nie wiem, czy to dar. Jeśli już muszę to mieć, to mnie Boże nakieruj. Mnie i mojego odbiorcę. Kiedy to Ty Boże mówisz? Kiedy to moje myśli? Moja szalona psychika z siódmym dnem? Głębia? Kiedy podszepty złego? Jak można dać piękny (?) prezent bez instrukcji?? Bez uwag, bez ostrzeżenia! Żadnego! Uwaga – parzy. Uwaga – jest niebezpieczny dla innych. Uwaga – ty jesteś niebezpieczna jako posiadaczka. It was red behind your eyes. Uwaga – jeśli nie użyjesz zgodnie z instrukcją, czeka cię takie cierpienie, którego nie umiesz sobie wyobrazić. Ale instrukcji, kurwa, NIE MA!
Po co Boże to wszystko stworzyłeś?? JAKI W TYM SENS!!?? Czy ja jeszcze kiedykolwiek komuś zaufam…? Nie chcę i nigdy nie chciałam czytać z nikogo jak z otwartej książki. A może chciałam? Bo myślałam, że nie umiem i głupio mi się zdawało, że to fajne…? Teraz nie chcę. Nie chcę widzieć niczyich myśli we własnych snach. Nie chcę czuć tej potrzeby bliskości emocjonalnej. Nie chcę tęsknić. Nie chcę już więcej tęsknić. Za niczym. Chcę być kawałkiem drewna.