Nie dam się!

Raaaju, ale jestem skołowana… choruję od leczenia. Doba nie chce się wydłużyć. Myśli nie chcą się zamknąć nawet na 5 minut. Nowe tematy do (nomen omen) przetrawienia walą drzwiami i oknami.

 Jestem napięta, mam zaciśnięte zęby. Robię wszystko, żeby nie mieć czasu myśleć o tym, o czym nie chcę. A są takie tematy. One też włażą drzwiami i oknami. Ale z doświadczenia, przypomnianego przez pewnego życzliwego człowieka, wiem, że nie karmione umiera. I niech umrze. A ja kołkiem przebiję. Nie, że nie chcę przepracować. Przepracowałam. Karmienie a przepracowanie to dwie różne sprawy. Ale i tak kołkiem przebiję.
 
I tak będę jęczeć.

Nie. Nie będę. Nie dziś. Jestem zmęczona. Obolała. Ale zadowolona z siebie. Nie dam się jesieni. Nie dam się jesiennej chandrze. Nie dam się depresji. „Zesram się, a nie dam się”. Tak będzie. Tak zadbam o siebie, żeby ta męcząca paskuda miała jak najmniej przestrzeni.

 
Jak zadbam? Będę się naświetlać. Lampą do fototerapii. Przyjrzę się dawce antydepresantów. Nie zostawię ważnych tematów, nie zamiotę ich pod dywan. Tylko będę otwarta na przepracowanie ich. Będę SPAĆ. Chociażby to miało być po środkach nasennych. Będę spać i się wysypiać. I po leczeniu znów wypiję cydr 😉 Tym razem z cynamonem <3 I pojadę na jesienny urlop. W paskudny niewakacyjny miesiąc. A CO!
 
Czuję, że ostatnich kilka miesięcy bardzo mnie zmieniły. Czas, wydarzenia, ludzie, którzy z mną byli, których nie było, a przede wszystkim Bóg. To, czego doświadczyłam, pomogło mi w jakiś znacznie prostszy niż wcześniej sposób zmieniać myślenie. Jakby uplastyczniło moją głowę. Pozwoliło mi na działanie, otwartość, brak lęku (Łot? Po tym wszystkim? Ufać ludziom? A jednak). Jestem twardsza niż myślałam 😮
 

Odpocznę. Już od jutrzejszego popołudnia. Zadbam o siebie. I odpocznę. I nie będę się zajeżdżać. Źle się czuję na lekach. I nie mam obowiązku być cyborgiem. Zadbam o siebie. Bo jestem tego warta.