Nauczki nie idą w las…

Czuję się, jakbym wykonała całą pracę świata. I od jutra będzie nowe życie. Lubię to uczucie, chociaż jest tak straszliwie złudne, że aż mnie śmieszy, że wciąż się na nie nabieram 😉


Skończyłam coś, co mi BARDZO nie służyło. Jeszcze trzeba zamknąć na klucz i liczyć, że nie będzie reminescencji. Tym razem byłam mądrzejsza niż poprzednim. Tym razem zaufałam sobie, sygnałom z mojego ciała, nie zwaliłam wszystkiego na wrażliwość, zmęczenie i depresję. Tym razem nikt nie musiał mnie uderzyć psychicznie w najczulsze miejsce, żebym coś zauważyła. Tym razem byłam mądrzejsza. O tamto pierwsze doświadczenie. Choć i tak obudziłam się dość późno.
 
Sprawa była zupełnie inna niż poprzednio, inne barwy, inne układy, inni ludzie. Kompletnie. Przeżycie też było inne. Wtedy poszło o przyjaźń. O to, że była. Teraz o szacunek do człowieka i elementarną uczciwość moralną. O to, że ich nie było. Chyba trudno o lepsze porównanie.
 
Reszta różnic, o ile można w ogóle głębiej porównywać tak inne sytuacje, dotyczy mojej wiary we własne obserwacje i sygnały pochodzące z ciała. I otoczenia. I poziomu zaufania, jakim dziś jestem w stanie obdarzyć i siebie i swoje obserwacje, i ludzi. Ale kontekst w sumie jest zaskakujący. Bo to nie było tak, że nauczona doświadczeniem nr 1 ograniczyłam zaufanie do wszystkiego, co się rusza, a nie daj Boże chciałoby jeszcze porozmawiać. W pierwszym odruchu owszem. Ale gdy ostygłam, coś mi nie pozwoliło w to pójść. Coś mi kazało uwierzyć, że ponieważ tamta sytuacja była tak absolutnie wyjątkowa, skomplikowana i niepowtarzalna, to nie powinnam opierać dalszego życia na złudnej wyciągniętej z niej nauczce o niewierze w człowieka. Czułam, że to nie jest właściwy wniosek z tamtego przeżycia. Wyciągnęłam inne. Lepsze, chyba dojrzalsze… O tym może kiedy indziej. Może.
 
W drugiej sytuacji też zaufałam. Też za bardzo. Tylko tym razem okazało się, że bardzo naiwnie. Tym razem zostałam oszukana. Po prostu. I z tej sytuacji wyciągnęłam daleko idący wniosek. Może wyciągnę kolejne. Nie wiem. Ale organicznie i z głębi czuję, że te dzisiejsze przemyślenia prowadzą do prawdy i spokoju.
 
Dzięki tej drugiej sytuacji nauczyłam się podchodzić z dystansem do ludzi. Z dystansem dopuszczać do siebie.
Zobaczyłam, jak bardzo jest mi potrzebna ochrona samej siebie poprzez narzucenie SAMEJ SOBIE granic, których nie miałam wcześniej. Nie mówiąc już o stawianiu ich innym.
 
Nauczyłam się cierpliwości. Uważnej obserwacji. W sytuacji braku pewności – czekania. Nauczyłam się zauważać walące w oczy światło „NIE RYZYKUJ!”. Po prostu elementarna ostrożność.
 
Nauczyłam się też jeszcze bardziej ufać swojej intuicji. Tak, znowu ona, ona wygrywa wszystko, jakiś poemat strzelę na jej cześć… Wytatuuję sobie na czole, że ona jest spoko i w ogóle ją kocham i że mi dupę by już tyle razy uratowała. A ja o niej zapominam. I spycham w głębię podświadomości.
 
Ta sprawa pokazała mi też, że jakże prawdziwym jest przysłowie, że jeśli masz miękkie serce powinieneś mieć twardą dupę. Ja ogólnie jestem miękka. I pewnie moja teraz_już_twarda_dupa nie dorasta niektórym mistrzom do ich poziomu wyjściowego 😉 Ale ja to ja. Dla mnie to ona teraz z kamienia jest.
.
.
.
.
.
.
.
.
Czyli co?
 
Ufaj, ale nie ufaj. Stawiaj granice, ale nie mury. Wzmacniaj miękki tyłek. Obserwuj. Ćwicz cierpliwość.
 
No luz. Tylko skąd we mnie taki brak ostrożności? Skąd taka potrzeba głębokiego kontaktu? Skąd taka naiwność? Skąd te wszystkie braki, których wytknięcie tak boli, a które tak dzielnie przyjmuję? Tak, przyjmuję je dzielnie. Nie poddaję się. Zrozumienie tego wymaga czasu. Mądrości. Którą mam. Ale jej nie widzę. Nie wiem o niej. Wyłazi po fakcie. Mądrości, której nie mam. Której się uczę. Którą dostaję w darze. W darze z bolesnymi sytuacjami, które mnie spotykają. W które sama się pakuję. W których być może bym się nie znalazła, gdyby nie ten właśnie brak miłości własnej… brak wiary w siebie… chorobliwa potrzeba akceptacji… chorobliwy… śmiertelny wręcz lęk przed odrzuceniem…
I co teraz? Nic. Kilka zgrzytnięć klucza i koniec. Na to liczę. Nie chciałabym, żeby się ciągnęło… Emocjonalnie dziś niczego nie zrobię, a jest co robić, bo mimo wszystko, mimo ulgi, jakoś tak ciężko jest nadal.
.
.
.
.
Trudne to wszystko. Zwłaszcza w kontekście refleksji nad sobą. I tym co się stało w moim życiu w to lato i jesień.
.