Najkrótsze pytania są najtrudniejsze. Przychodzą znienacka. Albo trafiają Cię jak kamień, albo krążą. Czujesz ich obecność, niepokoją Cię, ale nie wiesz, co za zjawa. Albo słyszysz je wprost, a uderzają Cię jakiś czas później.
Mnie się przydarzyło to ostatnie. Fundamentalne życiowe pytanie, na które NIGDY SOBIE NIE ODPOWIEDZIAŁAM. Zadane mimochodem. W zupełnie innym kontekście. I nie pierwszy raz.
KIM JESTEŚ?
Nie wiem, kim jestem. Wtedy odpowiedziałam zgodnie z kontekstem rozmowy. Jestem żoną. Jestem matką. Jestem z tego dumna.Jestem w szczęśliwym związku, mam dobre relacje z dzieckiem. Ale czy to mnie definiuje? A jeśli nie? Z czym się właściwie utożsamiam? Z jaką rolą? A jeśli to nie rola Cię definiuje? No to jeśli nie rola, to co?
Jestem matką. Jestem za_chwilę_byłą_żoną. Jestem kobietą. Jestem człowiekiem. Jestem Córką Boga. Jestem przyjaciółką. Koleżanką. Znajomą. Dla niektórych mentorem (tak mówią). Jestem córką. Jestem siostrą. Jestem ciocią. Podobno fajną. Jestem chrzestną. Jestem osobą z wyższym wykształceniem. Podyplomowym. Jestem (…) z wykształcenia. Jestem (…) z zawodu. Jestem osobą, której depresja zabrała sporo fajnych lat życia. Jestem osobą schorowaną fizycznie, choć wierzę w psychosomatykę – ciężar z pleców i jakby lepiej ze wszystkim…? Jestem z pokolenia dzisiejszych 30-latków. Mam komunię na VHS.
To ja. To moje CV. To podstawowe informacje o mnie. Fakty. Podważyć można tylko fajność mojego ciociowania. Ja tam nie wiem, czy jestem taka fajna. Jedno wieje przede mną jak mnie widzi
Tylko czy to jest odpowiedź na pytanie KIM JESTEŚ?
To widzą inni. To wiedzą inni. A co jeszcze… inni? Inni…. miałam ochotę napisać, że inni kłamią. Niektórzy pewnie kłamią, ale niektórym ufam. Tak bardzo ufam, że mój dysonans poznawczy mnie po prostu wyprowadza z równowagi. Tak aż do mdłości. Aż do refleksji, czy nie jestem naiwna. Tak wielkie to zagubienie. Jaka jesteś? Piękna (???). Seksowna (???). Inteligentna. Czuła. Ciepła. Troskliwa. Dajesz z siebie wiele obcym ludziom. Przyjaciołom. Rodzinie. Boże. To o mnie???
A jeśli nie definiują Cię fakty ani oceny, tylko to, kim się czujesz?
Czuję się zagubiona. Niewystarczająca. Niewiele warta. Spijam każdy komplement, jak spragniony owad rosę. Ale już umiem podziękować zamiast zaprzeczać. To sukces. Czuję się za gruba, za brzydka, za „nie taka”. Z naprawdę szczerym zaskoczeniem odkryłam, że mój mąż nie jest jedynym mężczyzną, który widzi we mnie kobietę. Że po prostu jestem kobietą Nie… czymś… Czuję, że nie zasługuję na miłość, którą mam. Że nie zasługuję na tę troskę, która mnie otacza. Nie zasługuję na przyjaciół. Na ich uwagę. Bardzo się boję zwracać o pomoc. Zwłaszcza, jeśli ma polegać na rozmowie. Wsparciu. Przytuleniu. Boję się, że wymuszę.
….A coś dobrego? Myślę, że jestem dość inteligentna. Że mam wysoki poziom inteligencji emocjonalnej. Że potrafię być ciepła i troskliwa. Że mam dobre serce. Podobno to, co robię w życiu, jest bardzo wartościowe. Czasem też tak czuję. Że mam w sobie coś w rodzaju takiej głębi, która pozwala mi zajrzeć za kotarę. Że mam ładne włosy. A może miałam. Bo powypadały przez chorobę. Ale zawsze je lubiłam. Nie wiem, co jeszcze… Mam wysokie poczucie estetyki. Potrzebuję dobrego otoczenia. Ściany do mnie mówią. Przedmioty do mnie mówią. Ludzie mnie przyciągają lub odpychają. Choć czasem sobie nie ufam.
Sporo z tego wiem od innych. I jakoś to adoptowałam. Zaczęłam nawet to jakoś czuć jako swoje. To dużo. Poczucie estetyki to była jedna z pierwszych moich potrzeb, jakie odkryłam. Zaraz potem odkryłam, że noszę w sobie ogromy kłębek emocji i muszę to rozpracować. Bo jestem bardzo zacięta i zdeterminowana. Pokochałam to. Pokochałam swoją potrzebę rozwoju.
Tylko co z tego? To tylko elementy mozaiki. Czy one mnie definiują?
A co, jeśli określanie się cechami tak naprawdę Cię tylko skazuje na etykietę? W każdym dobrym podręczniku o wychowaniu dziecka z szacunkiem dla jego osobowości tkwi jak wół: Nie mów dziecku, jakie jest. Doceń jego wysiłek, żeby wiedziało, że szeroko pojęty sukces, również psychiczny, polega na rozwoju, a nie na dostosowaniu się i samoocenianiu przez pryzmat nadanej w dzieciństwie etykiety.
A ja to właśnie robię. Nazywam się. Oceniam się. Wyzywam się. Karcę się. Mówię do siebie jak rodzic z lat 50-tych. Inni też do mnie mówią. Ale oni nie wiedzą. Nikt nie wie. Nikt nie zajrzy we mnie tak głęboko, jak ja w siebie. I jednocześnie nikt nie ma tak małego dystansu do mnie jak ja sama. Tak małego, że wielu rzeczy nie zobaczę. Czy te etykiety, moje, czyjeś… mówią kim jestem?
KIM JESTEŚ?
Jestem tak naprawdę szeroko pojętym czymś w schorowanym ciele. Tego czegoś nie definiuje żadna rola. Żadna choroba. Żadna cecha ani myśl. Jestem zwykłym elementem natury. Jak pies, kot czy chomik. Ale z DUSZĄ. Wierzę, że nieśmiertelną. I na dzień dzisiejszy czuję, że to jest odpowiedź. Bez szukania poczucia sensu. Bez szukania argumentu do bycia. Świadomość, że jest KTOŚ, Wielki, Największy KTOŚ, kto właśnie pogłaskał mnie po ręce.
Może odpowiedzą jest… „JESTEM”?