Czemu wracasz? Czemu do mnie?

Zimowe dni mają w sobie coś bardzo… nie wiem jak to nazwać… tajemniczego? Zbyt romantycznie. Niesamowitego? Zbyt trywialnie… Naprawdę nie wiem…  Mają COŚ. Chłód, wiatr, szarość, prześwitujące spomiędzy drobin śniegu umarłe źdźbła trawy… ogólna brzydota… to wszystko wdziera się w zmysły i pobudza dziwne obrazy.

A jednocześnie to naturalistyczne piękno. Zachodzące słońce odbijające się w lodzie… takie wyjątkowe… zdarzające się raz na grube paredziesiąt dni… Na zachodzie słońce… na wschodzie półksiężyc… W kształcie litery D. D jak „dużeje”. Czyli idzie ku pełni 🙂 Jeśli ma kształt litery C, to znaczy, że „cienieje”. I że będzie nów 🙂 Jestem prawdziwym astro. Szkoda, że bardziej wychodzi, że astrologiem niż astronomem 😉

Dziś było zimno. Jak jasna cholera. Wprawdzie nie wiało, jak wczoraj, ale zimno czułam aż w mózgu. W samej głębi. Przeszywało mnie. Mam w sobie jakiś pociąg do okrucieństwa…  wyobraziłam sobie igłę. Ogromną. Bardzo cienką. Przekłutą przez moją głowę. Zaraz potem pomyślałam o lobotomii. Heh…

Znów byłam dziś nad rzeczką. Opodal krzaczka. Opodal krzaczka, któremu wtedy złamałam gałązkę. I wrzuciłam do wody. Teraz woda nie płynęła. Była tylko gruba warstwa lodu. To mała rzeczka. Bardzo płytka. Chyba, że popada porządnie, wtedy jest nawet do kolan 😉 Lód był połamany… widać czasem ktoś przejdzie tamtędy na skróty… Podeszłam do krzaczka. Znalazłam miejsce po gałązce. Było… wciąż zielone… zwisał kawałek takiej podłużnej, cienkiej, świeżej kory… a na niej… gruby i duży sopel lodu… zamarznięta łza… Nie mogę się uwolnić od tego obrazu. Nie zniszczyłam jej. Przecież rzeczką popłynął wtedy tylko jej kawałek! Cała reszta była przy drzewie! ZIELONA! Zielona i płacząca. Nie zabiłam jej. Zrobiłam jej „tylko” krzywdę… Ciekawe, jak to miejsce się zasklepi…

.

.

.

.

.

.

Cisza i spokój. Nikt normalny w takie zimno nosa z domu nie wyściubia. A już na pewno nie na dobrowolne spacery. Idealne warunki dla mnie. IDEALNE. Zero ludzi znaczy 😉 Gdy nie ma liści, widać wszystko jak na dłoni. Cała topografia lasu w zasięgu oka. Dokładnie widziałam, w którą stronę skręcają dobrze mi znane ścieżki. A także te nowe. Powstałe niedawno na skutek spacerów mieszkańców nowego osiedla po drugiej stronie lasu. Widziałam mosty na rzeczce. Widziałam kładkę, której latem nie widać, nawet, gdy się podejdzie. Tak bardzo jest zarośnięta. Widziałam żyjące miasto miedzy drzewami. I mimo tego usłyszałam przez krótką chwilę DOJMUJĄCĄ ciszę. I mnie uderzyło. Tak bardzo, że aż się zatrzymałam.

Pojawił się ON. Człowiek, którego znałam dobrze. I którego jednocześnie wcale nie znałam. Człowiek, który jest w moim życiu bardziej niż ktokolwiek inny, a którego jednocześnie nigdy nie było. Zobaczyłam jego obwisłe policzki. Smutny wzrok. Zszokował mnie krótki fakt – w tym roku skończyłby 100 lat. Gdyby żył. Ale nie żyje. Mój dziadek.

Patrzyłam na ten las, jakbym patrzyła na jego podwórze. Na jego własność. Przez jedną krótką chwilę poczułam przejmujące zimno psychiczne i pomyślałam, że przecież nie żyje. Nie ma go. Nie ma go, a świat nadal istnieje. Zobaczyłam przez chwilę niebo w kolorze, w którym było kiedyś, kiedy odwiedzałam cmentarz. Dlaczego ja takie rzeczy pamiętam? Skąd one się we mnie biorą? Dlaczego nagle budzą z zupełnie innych, kompletnie odległych od takich tematów myśli? Próbowałam to rozmyć i pomyśleć o B. Ale dziś jej nie było. Dziś spała spokojnie. Przyjdzie za miesiąc. Dziś był tylko ON. Dlaczego dziś? Był i jednocześnie go nie było. Jak może coś… ktoś… jednocześnie istnieć i nie istnieć? Być i nie być? Czy ja wariuję?

Był jedynym moim żyjącym dziadkiem, którego zdołałam jakkolwiek zapamiętać. W sumie to nie było trudne. Zmarł, gdy byłam już niemal dorosła. Drugi dziadek odszedł, gdy byłam mała. Pradziadków zupełnie nie znałam. A on był. W moich oczach po prostu sobie był. Jak stały element krajobrazu. Taki swojski i jednocześnie nie mój. Czasem coś piekł. Ciasta. Lubił to robić. I zawsze zostawiał po sobie koszmarny bałagan. Ciasta drożdżowe w jego wykonaniu były suche i przypalone. Ale jego placki…. CUDO! Miewał też głupie pomysły. Wiedział najlepiej. Teraz to taki trochę rodzinny folklor… ale wtedy nikomu nie było do śmiechu 🙂

Nie miałam z nim relacji. Był oschły. Nieprzyjemny. Małomówny. Miał minę wiecznie niezadowolonego mopsa. I BARDZO smutne oczy. Nie pamiętam go w działaniu. Pamiętam go siedzącego w fotelu. I wiem, że jeździł na rowerze. Właśnie do tego lasu. Pamiętam go krzyczącego. Wściekłego. Jak przez mgłę pamiętam jego uśmiech… Mało z nim rozmawiałam. Jednak bardzo dobrze znałam jego historię. Wiem, co robił w życiu. Wiem, jaki był. Czułam go bardziej niż ktokolwiek z pozostałych jego wnuków. Oni naśmiewali się z niego. Ja raz w to poszłam. W ich towarzystwie. Później długi czas miałam moralniaka. Nigdy więcej to się nie zdarzyło.

Miał życiorys za trzech. Łatwo policzyć, kiedy się urodził. Burzliwa młodość w 20-leciu międzywojennym, II Wojna, AK, przeżycia obozowe, praca przy odgruzowywaniu Warszawy… Mam jego rękopisy. Ja. Nikogo innego nie interesowały. A ja widzę tę traumę nawet w kształcie liter, jakie stawiał… Widzę ją w tym wzroku, który pamiętam. Takim nieobecnym. Wtedy nie wiedziałam, dlaczego taki jest. Dlaczego tak patrzy. Dlaczego nie rozmawia ze mną jak normalny dziadek z normalną wnuczką. Teraz już wiem. Teraz już rozumiem. I wiem, że był silny. Wrażliwy i jednocześnie bardzo silny. Ja też jestem wrażliwa. Nie wiem, czy jestem silna. Myślę, że w jakiś sposób tak, ale nie tak, jak on. Na pewno. Ale gdy myślę o jego przeżyciach i widzę swoje dążenia, swoją wolę walki, życia pomimo… gdy pomyślę, czego się boję, jaki charakter i koloryt ma ten lęk… Zostawił to we mnie. Wyrył w sercu tym milczącym wzrokiem… W drugą stronę też to działało. Chciałam to wziąć, choć tego nie wiedziałam. Tylko on mnie interesował. Żaden inny mój „przodek”. Dzięki niemu, dzięki temu jaki był… przez niego… przez to jaki był… ja jestem taka, jaka jestem. To był bardzo MÓJ dziadek. Najmojszy. I jednocześnie taki nie mój… taki obcy…

I pomyślałam dziś, że jest mi przykro, że nie dał mi się poznać. Byłam jednym z najmłodszych jego wnucząt. Po co opowiadać gówniarzowi? Co opowiadać? Leją się z niego i kpią z przeżyć. Po grzyba w to wchodzić? Nawet papierosa z tą smarkulą nie zapalił. Bo to taka święta smarkula. Najgrzeczniejsza wnusia. Dzieci to przedmioty. Pamiętam ile z siebie dałam niedługo przed jego śmiercią. Poszłam do niego. Mimo braku relacji. Mimo tego, że kompletnie nie miałam z nim o czym rozmawiać. Ale poszłam. Wiedziona poczuciem winy (Jakiej???? SKĄD???? Gdy umierała babcia, nie miałam czegoś takiego, a była ciepła… dobra…). I zaczęłam mówić. O sobie. Niewiele zdążyłam powiedzieć. Kilka rzeczy. Kilka zdań. I on powiedział: „Idź już dziecko. Nie chcę słuchać. Chcę odpocząć”. Wyszłam. Potem był jego pogrzeb.

.

.

.

.

.

Zostałam z tym. Nie przyjąłeś mnie. Nie przyjąłeś mnie z tym, co chciałam Ci dać. Nie miałam niczego innego. Tylko niezrozumiałą dla mnie samej potrzebę kontaktu z Tobą. Nie potrzebowałeś mnie. Nie potrzebowałeś mojej dobrej woli. Mojego poczucia winy. Nie chciałeś mojego zaufania. Nie chciałeś niczego. Nie chciałeś życia. Chciałeś tylko umrzeć. Pamiętam to. Pamiętam, bo powiedziałeś. Nie raz. Pamiętam te zamknięte drzwi. I moje pragnienie, żeby zrozumieć. Chciałeś tylko umrzeć. Nie chciałeś życia. Ani słowa o życiu. Nie dotyczyło już Ciebie. To był ten zimny las. Ta kładka. Ta dzisiejsza cisza. Ty na tym fotelu. I potem tyłem do mnie. Na rowerze. W tym lesie. I ta myśl, że TO TWOJE. TWOJE. Ciebie już nie ma, ale jesteś. I jesteś U SIEBIE.

Rozumiem. Dalej mi przykro. Ale rozumiem brak woli życia. Rozumiem TWÓJ brak woli życia. I jestem z Ciebie dumna. Im bardziej widzę, jak jestem podobna do Ciebie, tym bardziej jestem dumna. Bo wiem, co musiało się w Tobie dziać. Że pomimo tego, co przeszedłeś w życiu, dożyłeś tylu lat. Że dałeś wszystkim wokół tyle, ile mogłeś. Może się wydawać, że niewiele. Ale ja wiem, że więcej nie mogłeś. Bo z pustego i Salomon nie naleje. Pamiętam jak kiedyś przybiegłeś do mnie, gdy zadzwoniłam, że jestem sama w domu i się boję. PRZYBIEGŁEŚ. I prawie zawrzeszczałeś na śmierć mojego ojca, jak śmiał mnie zostawić samą. Kochałeś. Trochę głupio momentami. Bezrozumnie. Tępo. Boleśnie. NIE TAK. Zabijając. Ale kochałeś. Po tym, co przeżyłeś, nie mogłeś więcej. Zbieram tego owoce. Twojej specyficznej miłości do mojego ojca. Twojej nieobecności. Milczenia. Zostawiłeś pieczęć na wrażliwym sercu. Ale nie mogłeś inaczej. Nie mogłeś…

.

.

.

.

Przecież Cię nie znałam. Przecież nie chciałeś mnie poznać. Dlaczego nade mną czuwasz?