Miałam zamiar pokazać Wam moje biurko. Biurko nigdy nie puste, ale zazwyczaj uporządkowane. Ale chyba odpuszczę. Nie umiem zrobić artystycznego zdjęcia niczego, a już na pewno nie pierdolnika
Dziś – jak po tornadzie. WSZĘDZIE papiery, każdy osobno, książki, ołówki, pióro, szczotka do włosów, kubek po kawie. Aparat fotograficzny, słuchawki, terminarz, lampa na stercie książek. T-shirt. Stara Angora. Bo jeden artykuł podobno ciekawy i od miesiąca czeka na przeczytanie. Ksero mojego wpisu do CEiDG. Gumka do ścierania. Pilnik do paznokci. Zielony. Ulotka. Dlatego, że jest na niej ważne nazwisko, napisane długopisem. Ale nie mam czasu (ochoty? ) wpisać do odpowiedniego kajecika. Zeszyty. Zbindowane prezentacje ze szkoleń. Jedne między drugimi, po skosie. Kredki mojego syna. Paragon. 10 000 karteczek z notatkami. Zapisanymi na karteczce, a nie w zeszycie, żeby nie zapomnieć. Żeby były na wierzchu. Zatopione w kolejnym tysiącu jeszcze większych kartek. Kabel od telefonu. Koperta podróżna n a książkę. Moje świeże wyniki badań. Olejek aromatyczny. Cytrynowy. Podobno dobrze robi na psychikę i traumy. Właśnie wypatrzyłam terminarz sprzed 2 lat.
Nie, na co dzień tak nie mam. Ale dziś wyjątkowo dobrze się w tym czuję. Przystaje do mojego stanu psychicznego. JEDEN_WIELKI_CHAOS. I teraz wstanę i SPRZĄTNĘ. Wstanę i POUKŁADAM. Po ciężkim tygodniu, po odhaczeniu ostatniego obowiązku, ANIHILUJĘ TEN CHOLERNY BAJZEL. Nie będzie pusto. Będzie równo. Nie będzie durnostojek. Kwiaty dostaną wody. Kubek poleci do zlewu. Ulotkę wywalę. Papiery poukładam. Książki i zeszyty znajdą się na półce. Powróci mój prywatny, osobisty, wewnętrzny, dobrze znany układ, w którym tylko ja się orientuję. Powróci ład. Przedmioty w mojej własnej konstelacji będą znów mówić do mnie moim językiem.
Odetchnę.
Sprzątanie ma dla mnie od zawsze wymiar symboliczny. Nie umiem sprzątać, gdy jestem w stresie, związanym z obowiązkami, związanymi z relacjami z ludźmi. Allle zdanie… Mam nawet trudności z odkładaniem na miejsce rzeczy, które odłożyć łatwo. Im większy stres, tym większy bałagan i chaos do ogarnięcia. A potem ogarnianie pomaga.
Problem (a może nie problem?) polega na tym, że im jestem starsza, tym płyciej to robię. Dziś może biurko. Może tego arbuza z kuchni w końcu wsadzę do lodówki. Jutro ciuchy. Pranie. I już nie zajrzę do szafek. Nie wytrę frontów. Nie wsadzę kwiatów pod prysznic. Tylko podleję.
„Nie mam czasu” to złe sformułowanie. Ja wybieram coś innego. Zaczynam oswajać wszechobecność chaosu na głębszym poziomie. Tylko to nie jest takie proste. Już umiem się odciąć. Zatrzymać mentalnie. Nie zapieprzać do 3 w nocy, żeby kubki były równo poustawiane. Przewróciło się? Niech leży. Ale jednak wciąż jest mi trudno zaakceptować, że nie wszystko się da. Że trzeba po kolei, trzeba wybierać. Że mój chaos musi czasem poczekać, pomimo tego, że się wciąż potykam. Że ciągle nie wiem, gdzie jest ryż i dlaczego leży w przyprawach.
Ciągle dążę do poukładania, choć już coraz mniej. Tylko ta moja głowa… ona ciągle chce ZROZUMIEĆ. Ciągle z tym walczę, bo nigdy wszystkiego nie zrozumiem. Z pewnością nigdy nie zrozumiem głębi pewnych spraw. W ogóle pewnych spraw. Nawet powierzchownie. Nigdy nie będę miała dostępu do 100% informacji, więc nigdy sobie pewnych rzeczy nie ułożę. Nie zrozumiem motywów postępowania pewnych osób. Nigdy nie poznam Bożych zamiarów. A jednak wciąż jakbym żyła w tej potrzebie. W nadziei płonnej, że się uda. Że w końcu będę miała kontrolę nad WSZYSTKIMI MOIMI SPRAWAMI.
W życiu są rzeczy ważne i ważniejsze. Porządek jakby nie należał ani do ważnych ani do ważniejszych, ale bez niego nie da się normalnie funkcjonować. Znaczy ja nie potrafię… Właściwie sobie uświadomiłam, że właśnie NIE! Ja właśnie potrafię! Ja już od dłuższego czasu funkcjonuję w natłoku zadań i z tym żyję! Co to za życie w sumie, wyczerpuje mnie na innym poziomie, ale jednak żyję… Mój perfekcjonizm już nie wychodzi na wierzch na każdym kroku, choć nie, że go nie ma… Ja już nauczyłam się odpuszczać. Żyje mi się z tym dużo łatwiej, niż się żyło kiedyś… kiedy nie odpuszczałam, kiedy musiałam mieć kontrolę. Zastanawia mnie w sumie tylko, czy kiedykolwiek pozbędę się tej potrzeby… tego niepokoju związanego z tym, że JESZCZE COŚ. Może tak… jest coraz mniejszy…
W sumie przyszła mi na koniec taka refleksja… ILEŻ JA PRACY ZE SOBĄ WYKONAŁAM Jaki ten niepokój związany z chaosem i brakiem kontroli jest… mało dokuczliwy! Jest tyle lepiej, niż było! Pytanie tylko, ile nadal jest tej pracy przede mną, skoro dalej jest „nie bardzo”…
Nie wiem, jakoś dziś tak bez polotu mi się pisze. Jakbym nie umiała odkryć tego, co się ze mną dzieje w tym aspekcie. Ale chwila. Dojdę. Kto jak nie ja
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Jednak nie będę sprzątać. Biurko musi poczekać. Wszystko poczeka. Dobranoc.
P.S. Z dnia następnego.
Jestem po raz kolejny rozczarowana. Sprzątanie sprzątaniem. Chaos życiowy chaosem życiowym. Ale krasnoludek znowu nawalił. Wstałam i dalej jest bałagan